Dość niespodziewanie Netflix stał się domem dla (często eksperymentalnych) animacji. Symbolicznych początków tej drogi można upatrywać przed pięcioma laty — w premierze świetnego "Klausa", bożonarodzeniowej animowanej komedii Sergio Pablosa, współtwórcy "Jak ukraść księżyc". Streamingowy gigant dał wówczas sygnał, że w rysunkowych produkcjach widzi biznesowy potencjał.
Od tamtego czasu wiele się zmieniło, ale do rozwoju tej gałęzi kinematografii przyczynił się bez wątpienia sukces omawianego tu serialu "Arcane". Dzięki temu niejako możliwa była realizacja późniejszego "Cyberpunk: Edgerunners", rewelacyjnego dystopijnego serialu anime o dzieciaku z ulicy próbującym przetrwać w zdemoralizowanym mieście przyszłości, w którym cybernetyczne modyfikacje ciała to norma, czy zeszłorocznego "Niebieskookiego samuraja", podążającego śladami tytułowej mistrzyni miecza, która szuka wybawienia w zemście na czterech białych mieszkańcach Japonii, z których jeden z nich ma być jej ojcem.
Netflix / mat. prasowe
"Arcane": kadr z serialu
"Arcane" skupia naszą uwagę na dualizmie świata i jego skrajnych ekonomicznych nierównościach. Akcja rozgrywa się w kontrastujących ze sobą miastach: mamy górujące nad okolicą bogate i rozświetlone promieniami słońca Piltover, do którego ściągają najtęższe umysły świata, i mroczne Zaun, ubogą dzielnicę w cieniu Miasta Postępu, właściwie osobną aglomerację po drugiej stronie rzeki, które staje się dosłownie składowiskiem odpadów "górniaków", swoistą wylęgarnią deprawacji i rzezimieszków wszelkiej maści.
Zresztą, cała konstrukcja serialu sprowadza się do uniwersalnej zasady dychotomii: mamy tu nie tylko dwa przeciwstawne miasta, ale także postawiony w centrum wydarzeń siostrzany duet — Vi i Powder, który czeka rozłąka, jak również dwójkę dawnych kamratów z bebechów Zaun, teraz stających przeciwko sobie, oraz dwie istniejące obok siebie potęgi — magię i technikę, które — jak można się domyślać — mogą zostać wykorzystane tak do budowania, jak i destrukcji. Wszystko zależy od tego, kto akurat dzierży władzę.
Netflix / mat. prasowe
"Arcane": kadr z serialu
Drugi sezon "Arcane" jest zarazem jego ostatnim, choć początkowo budżet przewidywał pięć sezonów. Włodarze Riot Games, potentata branży gier wideo z siedzibą w Los Angeles, odpowiedzialnego za popularne "League of Legends", wyznaczyli pięć lat temu ambitny kurs dla firmy, by rozwijać się w kierunku multidyscyplinarnej rozrywki, a dyrektor generalny Nicolo Laurent jasno określił cel, posuwając się nawet do zapewnienia, że buduje "firmę rozrywkową XXI w.".
Na to przyjdzie im jednak chwilę poczekać, bo machnęli się nieco w obliczeniach. Wyprodukowanie i wypromowanie łącznie 18 odcinków "Arcane" — jak podaje branżowy magazyn "Variety" — będzie kosztować Riot Games około 250 mln dol., co czyni go zdecydowanie najdroższym serialem animowanym w historii tak streamingu, jak i telewizji linearnej. Niedoświadczona w filmowych projektach firma musi wierzyć, że widownia 2. sezonu dopisze podobnie jak przed dwoma laty, by wyjść na zero.
Netflix / mat. prasowe
"Arcane": kadr z serialu
A pierwszy sezon "Arcane" przebić będzie niezwykle trudno. Trzy lata temu animowany serial ku zaskoczeniu wielu okazał się najchętniej oglądanym programem Netfliksa w 85 krajach, wyprzedzając na jakiś czas w top 10 nawet głośne "Squid Game". Produkcję doceniła także branża — krytycy piali z zachwytu, a z gali Emmy twórcy animacji wrócili do swoich domów z czterema statuetkami.
Miałem okazję zobaczyć sześć odcinków 2. sezonu "Arcane" i mogę z czystym sumieniem napisać: oj, jak dobrze jest wrócić do tego świata!
Serial wciąż wyróżnia unikalny, niepodrabialny klimat, który zachwyca wizualnie. Kreska cieszy oko, na przestrzeni kilku odcinków znów dostajemy przegląd różnych technik animowania i opowiadania historii. Jest to wszystko przemyślane, ale też uroczo efekciarskie, a rozbuchane sceny akcji ponownie napędza cudownie eklektyczna muzyczna playlista. Bywa przy tym brutalnie, więc zastanówcie się dwa razy, zanim włączycie serial swoim pociechom.
Netflix / mat. prasowe
"Arcane": kadr z serialu
Już w pierwszym sezonie "Arcane" oferowało wciągającą intrygę z barwną galerią dobrze rozwiniętych postaci, z których każda miała swoje motywacje i przechodziła na przestrzeni kolejnych epizodów znaczące przemiany. Drugą serię dosięgnęło prawo sequela, więc jest i głośniej, i mocniej, a stawka jest jeszcze większa, wykraczająca poza jednostkowe dramaty, czego ofiarą stają się miejscami psychologiczne portrety poszczególnych bohaterów.
Nie znaczy to jednak, że nie dzieje się nic ciekawego. Drugi sezon "Arcane" zaciera nieco tę dualistyczną granicę i skupia się na tym, co pomiędzy. Bulgoczący w pierwszej serii bunt prowadzi w nowych odcinkach do wojny między sąsiadującymi ze sobą miastami. Tworzą się nowe sojusze, stare więzi i umowy zostają zrywane, Zaun przenika się z Piltover, a na horyzoncie pojawiają się nowe zagrożenia.
Kto jeszcze nie oglądał pierwszego sezonu, od razu uprzedzam — choć serial bazuje na uniwersum "League of Legends", nie wymaga znajomości gry, aby cieszyć się jego fabułą i postaciami. Scenariusz napisano z troską o tych, którzy nie przegrali ani minuty (w tym piszący te słowa). Oddano widzom świat, który wciąga bez reszty niczym gwałtownie ewoluujący hextech. Żal będzie się z nim rozstawać.
* * *
1. część 2. sezonu serialu "Arcane" do zobaczenia na Netfliksie od 9 listopada. Część 2 — 16 listopada, a część 3 — 23 listopada.