Krzyż pański - Recenzja serialu Cross (2024) - Filmweb
Niegdyś geniuszy brano za ludzi stąpających pewnie po eterycznej granicy między materialnym a duchowym, czerpiących garściami to z jednej, to z drugiej strony. Rozmawiano cichcem o ich okultystycznych inklinacjach i nadprzyrodzonych zdolnościach. I choć nadal jeszcze nie zdefiniowano, czym jest "twórcza inteligencja" – dzięki czemu zachowany został cień tej dawnej, tajemniczej i niezgłębionej magii – wiemy, że nie decydują o niej przycupnięte na ramionach anioły i demony. Ale tam, gdzie królem jest przeciętność, odstępstwo od normy nierzadko rodzi frustrację. Alex Cross to bowiem facet, który czyta z głowy i serca jak z otwartej księgi, co irytuje go niczym kamyk w bucie, bo jego próby objaśniania innym rzeczy absolutnie dlań oczywistych bywają cokolwiek daremne. Wykorzystując dedukcyjne filtry i podstawiając niewiadome do jasnych tylko dla siebie wzorów, zdolny rozszczepić atomy kryminalnych intryg, Cross prowadzi niejako śledztwa à rebours. Dotarcie po nitce do kłębka to dla niego żadne wyzwanie, ot policyjna rutyna. O niebo trudniej jest potem ten kłębek rozplątać i dokonać istnej inżynierii odwrotnej mordu.
Cross, psycholog i detektyw zarazem, nie przypomina wszystkich tych odhumanizowanych śledczych, którzy funkcjonują gdzieś na społecznym marginesie, nierozumiani i zwykle – ku uciesze widzów – wygodnicko rozwaleni w swojej dysfunkcyjności. Alex (Aldis Hodge), przynajmniej w wydaniu showrunnera Bena Watkinsa, próbuje odnaleźć się przede wszystkim jako mąż, ojciec i przyjaciel. Ale zwiększona wrażliwość na bodźce nie zawsze przychodzi mu w sukurs. Jako że odczuwa bardziej, bardziej też cierpi z powodu skutków ubocznych swojego geniuszu i tylko krok dzieli go od osunięcia się ku czeluściom rozpaczy po tragicznej śmierci żony. W sytuacji konfliktowej prędko też zaciska pięści, chętniej tłumacząc Junga delikwentom przy pomocy fangi w nos niż wielowątkowego wykładu. Ale to czyni go ludzkim w zwyczajnym, znormalizowanym i uśrednionym sensie tego słowa. Cross chce bowiem być jak wszyscy i – paradoksalnie – stanowi to o jego wyjątkowości. Zmagania Alexa z trudami codzienności są więc równie interesujące, co samo prowadzone przez niego śledztwo. Takie jest zresztą założenie serialu "Cross": u jego podstaw leży życie czarnoskórego faceta, policjanta, któremu przyszło dźwigać nie tylko ciężar geniuszu, ale i moralności.
Teoretycznie "Cross" to adaptacja tasiemcowych powieści Jamesa Pattersona, ale praktycznie bestsellerowa seria służy jedynie za atrakcyjną licencję oraz fabularny i charakterologiczny punkt wyjścia. Watkins wykorzystuje je modelowo. Motywem przewodnim, schowanym co prawda na drugim planie, ale wyrazistym i determinującym wybory Alexa, jest sprawa zabójstwa jego żony, która będzie ciągnąć się jeszcze przez kolejne sezony (serial dostał zielone światło na następne odcinki jeszcze przed premierą). Nierozerwalnie związany jest z nią proces przechodzenia żałoby, szarpanie się z trudami samotnego ojcostwa i niezgrabnego nawiązywania nowych romantycznych relacji. Dalej mamy kolejne warstwy obyczajowe i kryminalne, które niejako nakładają się na siebie.
Cross i jego partner, John Sampson (Isaiah Mustafa), przyjaciele z dzieciństwa, mają na głowie nie tylko seryjne zabójstwa, ale i mnożące się uprzedzenia rasowe i klasowe, problem brutalności policji oraz spadku zaufania społecznego do służb. Wszystko to potrafi skutecznie sparaliżować jakiekolwiek działania. Watkins nie ma może chęci i ambicji, żeby uczynić z "Crossa" papierek lakmusowy dzisiejszej Ameryki, ale pozwala sobie na pewne zjadliwe konkluzje, może same w sobie oczywiste, lecz niecodzienne w serialu niby proceduralnym, który jednak najmocniejsze karty rozdaje przy stole jadalnianym, a nie prosektoryjnym.
Nie znaczy to bynajmniej, że sprawa, którą rozwiązują Cross i Sampson, to rzecz nabazgrana na marginesie. Wymyślono ją jak na telewizję przystało: chodzi o morderstwa dokonywane przez psychopatę stylizującego swoje ofiary na martwych seryjnych zabójców. Interesujące jest studium tej postaci, której tożsamość poznajemy praktycznie na samym początku: człowieka idącego na zderzenie czołowe z Crossem. Podobnie ciekawa jest dwutorowa narracja, zestawiająca myśliwego i zwierzynę, których drogi prędzej czy później muszą się, nomen omen, skrzyżować. "Cross" to niespodzianka, serial znacznie lepszy, niż można było przypuszczać po jego błahym literackim rodowodzie, który, pół-żartem, pół-serio, dałoby się uznać też za uszczypliwy komentarz pod adresem fenomenu true crime. Nie igrajcie z ogniem!
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu