Daniel Olbrychski: Emblemat, totem, ikona - Polacy we Włoszech ...
„Jesteś kawałkiem flagi narodowej” – mawiał o Danielu Olbrychskim reżyser Kazimierz Kutz. To daleko więcej niż aktor, to postać z „Trylogii” Sienkiewicza, która zstąpiła w nasze czasy. Emblemat, totem, ikona
Z karierą poszło jak po maśle. Ledwo student Olbrychski (1945) zaliczył pierwszy rok w warszawskiej Wyższej Szkole Teatralnej, a już Andrzej Wajda wezwał go na próbne zdjęcia do „Popiołów”. Wypadł doskonale Od razu główna rola – Rafała Olbromskiego – i to w ówczesnej superprodukcji. Z tym, że Olbrychski ogromnie obawia się zaszeregowania jako „aktor jednej roli”, co w praktyce równa się odstawieniu na boczny tor. Spotkało to na przykład Janusza Gajosa po roli w „Czterech pancernych”. Żartowano, że gdyby pojawił się na scenie w którymś dramacie Szekspira, widownia zaczęłaby się rozglądać: a gdzie jest pies? Więc Olbrychski po świetnie przyjętym debiucie po pierwsze bierze role jak leci, a po drugie bada granice własnego talentu. Więc: komedie („Małżeństwo z rozsądku”), dramaty („Potem nastąpi cisza”), kawałki współczesne („Wszystko na sprzedaż”) i – naturalnie – duże produkcje historyczne („Pan Wołodyjowski”). Okazuje się, że nie da się go zaszufladkować, bo pasuje do wielu szufladek równocześnie.
Prasa pisze o jego sztuce aktorskiej:„Egzaltacja miesza się z cwaniactwem, patos z drwiną, ofiarność sąsiaduje z egocentryzmem, żarliwość z otępieniem”. I dodaje, że to „aktor wzięty z życia”. Sporo było tu na rzeczy, ponieważ student Olbrychski za długo na regularną naukę aktorstwa nie uczęszczał. Wolał scenę i plan filmowy, gdzie uczył się z marszu. Po latach wspominał: „Głowę trzymać tak, rękę tak, chodzić jakbyś połknął kij. A ja chciałem chodzić tak jak Amerykanie, lekko się garbiąc i spuszczając głowę… No, niech się coś dzieje, do diabła!” No, ale żeby w papierach był porządek, Olbrychski musiał ten końcowy egzamin zdać. Odbyło się to w ten sposób, iż Jerzy Hoffman reżyser „Potopu”, która to superprodukcja trzymała się na prowadzonej przez niego roli Kmicica, udzielił Danielowi jednodniowego urlopu z planu. Tak więc poprzedniego wieczoru student Olbrychski grał na scenie Hamleta, następnego dnia miał kolejne zdjęcia do „Potopu”, a między tymi występami stawiał się przed komisją, która miała orzec, czy nadaje się na aktora. Pikanterii całj sytuacji dodawał fakt, iż musiał karnie stanąć w kolejce do egzaminu. Przed nim na swoją kolej czekali: artyści estradowi z Przemyśla, pewien aktorski epizodysta z Zielonej Góry oraz inspicjent teatralny z Radomia.
A Olbrychski już wracał na plan „Popiołu”, który rozmachem przypominał Hutę Katowice i Port Północny w jednym. Nakręcono 71 tys. kilometrów taśmy filmowej. W głównych rolach obsadzono 70 aktorów, 600 zaangażowano w epizodach. Na planie zatrudniono 40 tys. statystów. W scenach bitewnych, kręconych m.in. w plenerach litewskich i białoruskich, wykorzystano specjalny pułk kawalerii Mosfilmu. Autentycznych rekwizytów użyczyło muzeum na Wawelu, a nawet Skarbiec Jasnogórski. I tak dalej, zresztą pamiętamy. Telewizja powtarza „Potop” regularnie. I co w tym wszystkim robił Olbrychski? Ano, dawał twarz dumnej, jeszcze pełnej nadziei Polsce wczesnego Gierka. To także obrońca Najświętszej Panienki Jasnogórskiej. A było toczasach, gdy na przykład w Zbroszy Dużej na Mazowszu i w dziesiątkach innych miejscowości chłopi z widłami w ręku bronili kościołów budowanych na bez pozwolenia, którego władze odmawiały. Oni także czuli się Kmicicami. A sam Olbrychski nie sprzedał Gierkowi tanio swojej skóry! Bo przecież Kmicic to „wielkiej fantazji kawaler, choć gorączka okrutny”. W 1977 podpisał apel Komitetu Obrony Robotników o powołanie komisji sejmowej do zbadania przypadków maltretowania uczestników protestów czerwcowych i łamania prawa przez MO, SB i wymiar sprawiedliwości. Dookoła siebie miał od tego czasu stałe grono donosicieli, którzy składali meldunki spoczywające do dziś w archiwach IPN-u
Z tym, że Olbrychski jako aktor to jedno, a Olbrychski jako gwiazda ówczesnego życia publicznego to drugie. W ciągu kilku lat stał się dla swego pokolenia idolem, wzorem do naśladowania, obiektem adoracji. Gazety piszą: „Jest tak nieszablonowy, jak nieszablonowi bywają jego rówieśnicy. Dla młodych to swój, zwykły chłopak. Nie ma w nim tej układności, jaką lubią widzieć u młodzieży ludzie starsi”. Po prostu nie mieścił się – jak ówczesne młode pokolenie – w gomułkowskim modelu „naszej małej stabilizacji”. Nie było wtedy prasy plotkarskiej, ale uliczna szeptanka podawała z ust do ust: wjechał konno do Victorii – jak przedwojenny pułkownik Bolesław Wieniawa-Długoszowski do Adrii. Dał w gębę młodemu Jaroszewiczowi, synowi ówczesnego premiera, gdy ten obraził Papieża. Pociął szablą w warszawskiej galerii Zachęta zdjęcia gwiazd filmowych w hitlerowskich mundurach, bo mu się nie spodobało, że lansują się w strojach zbrodniarzy wojennych. Nikt nie wiedział, ile w tym prawdy, a ile kawiarnianej plotki.
Z tym, ze jego romans z ówczesną wiodącą piosenkarką, Marylą Rodowicz, stał się narodową własnością. Ot, wsiadali na koń i cwałowali po Polsce, gdzie oczy poniosą. Jedli u chłopa, nocowali po stodołach. A jednak nastąpił widowiskowy kres miłości, który Daniel nawet po latach wspominał z przykrością i zażenowaniem. Cóż, musiał ustąpić miejsca mężczyźnie postawionym w ówczesnym świecie o wiele wyżej, a dodatku wyjątkowo antypatycznemu jemu samemu. Koło Maryli zaczął się kręcić syn premiera, Andrzej Jaroszewicz. I jest tak, że Maryla przyjeżdża do Poznania z koncertami. A tu nad miastem lata samolot i jej nowy amant, premierowicz Jaroszewicz, zrzuca na jej powitanie czerwone kwiaty na miasto. Potem kolacja w ekskluzywnej restauracji „Merkury”. A Olbrychski chodzi na zewnątrz tam i z powrotem, obserwuje ich przez szybę. Gryzie palce z wściekłości i upokorzenia. Ale kiedy Jaroszewicz się Maryli znudził i próbowała do niego wrócić, Olbrychski, mocno draśnięty w męskiej dumie – odmówił.
Z czasem otwierały się możliwości, aby ten aktorski talent umiędzynarodowić, wyeksportować. Reżyser Nicholas Ray, ten który wylansował Jamesa Deana w „Buntowniku bez powodu”, zarzekał się, że zrobi z niego w Ameryce wielkiego „Daniela Old Whisky”. Nie zdążył, zmarła na raka. Kiedy zagrał w „Krajobrazie po bitwie”, sam Kirk Douglas, który zasiadał w jury w Cannes, uparł się, by dać mu Złotą Palmę za aktorstwo. Zwłaszcza, że szli łeb w łeb z Marcello Mastroiannim. To mogłaby być dla Olbrychskiego trampolina do europejskiej kariery. Ale nagrodę dostał Mastroianni. Zdarzały się i propozycje zgoła humorystyczne. Kiedy jakiś francuski reżyser zobaczył w „Potopie”, jak cudownie koń pod Danielem tańczy, chciał go brać żywcem do swojego filmu. Ale – tylko z tym koniem, i żeby ten koń jeszcze raz tak zatańczył. Oczywiście, Olbrychski odmówił.
W końcu zagrał jednak u Volkera Schloendorfa, Claude’a Leloucha, Philipa Kaufmana. Ale czy to takie ważne? Aktor tej klasy mógł grać wszędzie. Pytanie tylko, czy gdziekolwiek poza słowiańszczyzną Olbrychski byłby tak rozumiany i kochany. Wybitny rosyjski reżyser, Nikita Michałkow, mawiał: „Olbrychski idzie boso po plaży. I wyraźnie słychać, jak dzwonią mu ostrogi: dzyń, dzyń, dzyń…”
Z tym, że te ostrogi słyszymy tylko my…
Wiesław Kot, doktor nauk humanistycznych ze specjalnością literatura współczesna, profesor uniwersytecki SWPS, krytyk filmowy i publicysta. Autor ponad 30 książek, w tym ostatnio wydanej: „Manewry miłosne. Najsłynniejsze romanse polskiego filmu”.
Projekt finansowany ze środków Kancelarii Prezesa Rady Ministrów w ramach konkursu Polonia i Polacy za granicą 2023 r.
*Publikacja wyraża jedynie poglądy autora i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.
Źródło DlaPolonii.pl