Koło godz. 15.00 jeszcze nic nie zapowiadało tego, co wydarzyło się kilka godzin później na PGE Narodowym w Warszawie. Przyzwyczajony do koczujących fanek i fanów Harry'ego Stylesa oraz rozentuzjazmowanych wielbicieli Beyoncé, poszedłem pod stadion kilka godzin przed rozpoczęciem imprezy, zobaczyć, jak wygląda sytuacja. Zaskoczyły mnie pustki.
Bartosz Sąder / Onet
PGE Narodowy przed koncertem Dawida Podsiadły
Wtedy zrozumiałem, że wieczorem koncert zagra zupełnie inny kaliber artysty. Artysty, który nie odwraca uwagi publiczności skomplikowanymi choreografiami, wybuchającymi scenografiami, ale stawia przede wszystkim na muzykę. Dlatego dla nikogo nie miało znaczenia, czy będzie stał pod barierkami, czy w ostatnim rzędzie na trybunach, bo tego wieczoru miała się liczyć tylko melodia.
Tego żem posłuchał: a po Sopocie, chodziliśmy na NarodowyTo, że scena zostanie ustawiona w samym sercu stadionu, wiedzieli już wszyscy od wielu miesięcy. Tak naprawdę można się tego było domyślić, kiedy do sprzedaży trafiły bilety. Wejściówki rozeszły się w mgnieniu oka. Nikt się jednak nie spodziewał, że konstrukcja, na której za kilka minut będzie grał jeden z największych, o ile nie największy polski wokalista, będzie robiła tak ogromne wrażenie.
Bartosz Sąder / Onet
Dawid Podsiadło na PGE Narodowym
Zaznaczmy, że to pierwszy "koncert 360 stopni" w takiej skali polskiego artysty. Pamiętacie, jak kilka miesięcy temu w tym samym miejscu grał Ed Sheeran? Wyglądało to tak samo. Dlaczego? Nasz krajan korzysta bowiem z tej samej technologii co Brytyjczyk. Scena robiła ogromne wrażenie od samego początku, ale kiedy zaświeciła się i wszyscy zrozumieli, że już czas na show, to niektórzy przecierali oczy ze zdumienia.
Podsiadło nie brał jeńców i od razu wystrzelił przebojem wielkiej wagi, bo kiedy wybrzmiały pierwsze dźwięki "To co masz ty", chyba nikt nie miał wątpliwości, że będzie to niezapomniany wieczór. Historyczny. Dalej były "Trofea", a znakomitemu "Nie ma fal" towarzyszyły lewitujące nad publicznością delfiny i wieloryby. Już po kilku minutach wokalista zapowiedział, że przygotował dla wszystkich wiele niespodzianek.
Jeszcze nie dotrwaliśmy do połowy koncertu, a za nami były już "Najnowszy klip", "Małomiasteczkowy", "WiRUS", "Blant" czy "Millenium". Można się było zastanawiać, co lepszego może się jeszcze wydarzyć, ale artysta nikogo nie oszukał i atmosferę podgrzewał stopniowo.
Rafał Kowalski / Onet
Dawid Podsiadło na PGE Narodowym
Pierwszą niespodzianką był gościnny występ sanah. Wokalistka, która za niespełna miesiąc sama zagra na PGE Narodowym, została przywitana przez publiczność nie tylko owacjami na stojąco, ale najgłośniejszym piskiem tego wieczoru. No dobra, było jeszcze głośniej, ale o tym będzie za moment. Wspólnie zaśpiewali "O czym śnisz?" oraz oczywiście "Ostatnią nadzieję".
Kolejną atrakcją była odświeżona wersja utworu "POST" z nieco mocniejszym, gitarowym brzmieniem. Kiedy jednak przyszedł czas na "Nieznajomego" i "Mori", to z Dawidem śpiewał już cały PGE Narodowy. 80 tys. fanów wykrzykujących każdą linijkę tekstu piosenki robiło naprawdę ogromne wrażenie. Dla gospodarza to musiało być niesamowite uczucie, kiedy na trybunach zaświecił się bezlik latarek z telefonów komórkowych.
Chyba największym zaskoczeniem był gościnny występ Artura Rojka, z którym Podsiadło zaśpiewał legendarny przebój Myslovitz "Długość dźwięku samotności". Były też oczywiście "Trójkąty i kwadraty" oraz apel polityczny od wokalisty. — Idźcie na wybory! To fajne, że mamy taką możliwość — krzyczał ze sceny, zaraz po tym, jak opuścił ją Taco Hemingway. Ten był już ostatnim niezapowiedzianym uczestnikiem największego show polskiego artysty. I to był właśnie ten moment, kiedy krzyk publiczności osiągnął największe decybele. Panowie pochwalili się wspólnym "W piątki leżę w wannie" oraz nową piosenką.
Rafał Kowalski / Onet
Dawid Podsiadło na PGE Narodowym
Tego dnia niestety w Żywcu odbywał się ostatni dzień imprezy Męskie Granie, która zresztą ze względów pogodowych została przerwana, dlatego na miejscu nie mogli się pojawić Daria Zawiałow i Vito Bambino. Szkoda, ale Podsiadło zrekompensował ich nieobecność nową wersją "I ciebie też, bardzo" zagraną na dwóch fortepianach. Zwieńczeniem emocji była "Matylda".
Oprócz samego Dawida na obrotowej scenie mogliśmy podziwiać Orkiestrę OSP Nadarzyn, muzyków, fruwające confetti oraz buchające ognie.
Imprezę przerywały archiwalne nagrania, które przypomniały fanom najważniejsze momenty w karierze artysty. Nie zabrakło także prywatnych wstawek oraz jednego uroczego filmiku, na którym mogliśmy podejrzeć śpiewającego Podsiadłę sprzed 20 lat.
Bartosz Sąder / Onet
Dawid Podsiadło na PGE Narodowym
I tak właśnie pisze się historię. Tego już mu nikt nie odbierze — jest pierwszym polskim artystą, który nie tylko sprzedał 80 tys. wejściówek, ale zagrał na obrotowej scenie na taką skalę. To było wydarzenie jedyne w swoim rodzaju... a nie, przepraszam — po zakończeniu imprezy ogłoszono, że Podsiadło powróci na stadiony już w przyszłym roku 1 czerwca 2024 r. "małomiasteczkowy" zagra w Gdańsku, 15 czerwca 2024 r. Poznaniu, a 22 czerwca 2024 r. w Chorzowie. I, jeżeli dobrze liczę, to koncert na Stadionie Śląskim może okazać jeszcze większy... ale już nie będzie pierwszy. Śpieszcie się kupować bilety, bo tych zapewne znowu szybko zabraknie.
Dawid osiągnął to, co kilka lat temu wydawało się niemożliwe. Będąc jeszcze w podstawówce, oglądałem koncerty zagranicznych gwiazd na MTV i zazdrościłem im, że mają szansę wyprodukować takie spektakularne widowiska dla swoich fanów. Dzisiaj niech cały świat zazdrości nam Dawida Podsiadły.