Eleni świętuje 45-lecie działalności artystycznej. "Nigdy nie ...
"Nigdy nie myślałam o tym, żeby zostać piosenkarką. Chciałyśmy z przyjaciółką zostać nauczycielkami wychowania muzycznego" - wyznała Eleni w "Dzień dobry TVN". Artystka, uwielbiana przez tysiące Polaków za swoją pozytywną energię, rozczulający głos i grecki klimat piosenek, właśnie świętuje 45-lecie swojej działalności artystycznej. Chociaż na samym początku marzyła o zupełnie innej ścieżce kariery, obecnie nie wyobraża sobie być kimś innym niż wokalistką.
Eleni urodziła się w Grecji, lecz w latach 50. wraz z rodziną wyjechała do Polski. Ma aż dziewięcioro rodzeństwa, wspólnie z którym od dziecka rozwijała swoją pasję do muzyki. Mama wokalistki od samego początku wychowywała ich w duchu artystycznym. "Moja mama bardzo ładnie śpiewała i zawsze się cieszyła, kiedy my, zamiast kłócić się i rozrabiać, to po prostu siadaliśmy i śpiewaliśmy. Muzyka towarzyszyła mi od początku" - wspomniała w ostatnim wywiadzie artystka.
Kariera Eleni rozpoczęła się dzięki zespołowi Prometheus
Gdy tylko Eleni dorosła i zaczęła planować swoją przyszłość, w głowie wciąż miała muzykę. Z początku planowała zostać nauczycielką wychowania muzycznego, lecz nie udało jej się dostać do odpowiedniej szkoły. W międzyczasie Kostas Dzokas (obecny menedżer, kompozytor większości piosenek i szwagier Eleni) założył zespół Prometheus. "Pomyślałam sobie, że mogę przez rok popracować w tym zespole, tak zawodowo, a potem znowu zostać tą nauczycielką wychowania muzycznego. Tak się nie stało. Ten rok przedłużył się do 45 lat i trwa do dzisiaj" - zdradziła wokalistka w "Dzień dobry TVN".
Największą popularność Eleni zyskała w latach 70. Koncertowała wówczas zarówno w Polsce, jak i za granicą, wykonując piosenki skomponowane przez Kostasa Dzokasa, wraz z innymi muzykami z zespołu. Śpiewała wówczas po grecku, jednak z czasem w jej repertuarze zaczęło pojawiać się coraz więcej piosenek po polsku. W 1980 r. zespół Prometheus rozwiązał się, część muzyków wyjechała do Grecji, a część zajęła się czymś zupełnie innym. To wtedy rozpoczęła się kariera solowa Eleni.
Jak wygląda życie prywatne Eleni? Jej rodzina przeżyła wielką tragedię
Eleni dzieli swoje życie prywatne na dwa etapy. W pierwszym z nich poznała męża, w 1976 r. wzięła ślub, a następnie urodziła im się córka - Afrodyta. Był to czas niezwykłej radości, przepełniony miłością. "Od 1994 r. wszystko się zmieniło. Runął nasz cały świat" - wyznała Eleni. Wraz z mężem straciła wówczas swoje jedyne dziecko. Córka artystki została zastrzelona przez byłego partnera, który nie mógł pogodzić się z rozstaniem. "Zazdrość doprowadziła do tej tragedii" - podkreśla wokalistka.
Eleni wyznała, że to wiara oraz muzyka były głównymi czynnikami, które pomogły jej w walce o dalsze szczęśliwe życie. Świat jej się zawalił, lecz śpiewanie pozwoliło jej go odbudować. "Muzyka była lekarstwem na tamten czas i pomogła mi na nowo odnaleźć sens życia" - opowiedziała gwiazda w ostatnim wywiadzie.
"Przebaczyłam temu chłopakowi. Uważam, że to była tragedia i jest to tragedia dwóch rodzin. Naszej rodziny, bo straciliśmy córkę, i rodziny tego chłopaka, bo poniekąd też stracili swojego syna" - wyznaje Eleni.
W 1995 r. artystka wydała album "Nic miłości nie pokona", którego stworzenie - zaraz po tragedii - było ogromnym wyzwaniem dla wokalistki. Jednocześnie zadziałało na nią jak terapia. Eleni podkreśla, że z czasem okazało się, że była to płyta, która pomogła nie tylko jej, lecz wielu obcym dla niej osobom. Ci, którzy podobnie jak gwiazda estrady, stracili swoje dzieci, zwracali się do niej z wyrazami wdzięczności za stworzenie piosenek, które pomogły im przetrwać trudne chwile.
Co słychać u Eleni? Po 45 latach na scenie wciąż tworzy i koncertuje
Eleni świętuje obecnie 45-lecie pracy artystycznej, lecz nie oznacza to, że planuje muzyczną emeryturę. Nagrywa właśnie kolejny album, którego premiera zaplanowana jest na 2025 r. Nieustannie także koncertuje. "Nie czuję, że jestem tyle lat na scenie. Ciągle mi się wydaje, że to tak bardzo szybko minęło" - podsumowała wokalistka.
Matteo Bocelli o świątecznym koncercie: Coś wyjątkowegoMichał BorońINTERIA.PL