Jędrzej Bielecki: Indie wchodzą do pierwszej ligi, nie tylko za ...
To jest mały krok człowieka, ale wielki skok dla ludzkości – słowa, jakie Neil Armstrong wypowiedział 21 lipca 1969 roku, gdy jako pierwszy stanął na Księżycu, okazały się prorocze. Także dlatego, że były spektakularnym znakiem, iż demokracja i wolny rynek Ameryki nie muszą ustępować przed rozlewającym się wówczas po różnych kontynentach komunizmem. 30 lat później blok wschodni zaczął się rozpadać. Związek Radziecki został pokonany.
Rywalizacja Indii i Chin jest niemal równie uniwersalna. Dotyczy bezpośrednio blisko 40 procent ludzkości. I choć oba kraje mają gospodarkę kapitalistyczną, to o ile w jednym panuje wolność (choć z wieloma wadami), o tyle w drugim coraz bardziej brutalna dyktatura.
Na razie Chiny i Indie dzieli przepaść. Choć ludność obu państw jest porównywalna, to już chińska gospodarka – 19 bilionów dolarów – jest blisko pięć razy większa. Nawet po uwzględnieniu realnej siły nabywczej walut poziom życia w Indiach pozostaje dwa i pół razy niższy.
Czytaj więcej
A jednak program „Chandrayaan-3”, dzięki któremu hinduski łazik dotarł na do tej pory niezdobyty biegun południowy Księżyca, jest tylko jednym z wielu obszarów, gdzie Hindusi weszli do pierwszej ligi. Od Sundara Pichaia w Alphabecie po Satyę Nadellę w Microsofcie – stoją na czele największych koncernów świata. Kamala Harris jest wiceprezydentem USA, Vivek Ramaswamy odnosi coraz większe sukcesy w walce o republikańską nominację w nadchodzących wyborach, a Rishi Sunak jest premierem Wielkiej Brytanii. Indie stały się potentatem w informatyce, indyjskie uniwersytety coraz częściej osiągają światowy poziom.