Jagiellonia rewelacją ekstraklasy. Oto cała tajemnica. Wenger byłby ...

10 gru 2023
Jagiellonia

Dyrektor sportowy Jagiellonii Białystok Łukasz Masłowski w ostatnich tygodniach jednym z kandydatów na to stanowisko w Rakowie Częstochowa. Mistrz Polski zdecydował się ostatecznie na Samuela Cardenasa, który był dostępny "od ręki", a Masłowski może kontynuować swoją znakomitą pracę w Białymstoku. Sześć z siedmiu letnich transferów Jagiellonii (Marczuk, Dieguez, Pululu, Hansen, Naranjo, Kubicki) bez dwóch zdań należy uznać za udane, a niektóre z nich, podobnie jak postawienie na 31-letniego trenera Adriana Siemieńca, to wręcz "strzały w dziesiątkę". Efekt? Pozycja wicelidera na półmetku rozgrywek, awans do ćwierćfinału Pucharu Polski i najlepsza ofensywa w ekstraklasie (38 goli w 17 meczach). 

Zobacz wideo Listkiewicz dostał kontrę. Jaśniej się nie da. "Tragedia ludzka i groby"

Jakub Seweryn: Goal.pl zrobił zestawienie najlepszych transferów w ekstraklasie i trzy pańskie transfery znalazły się w TOP 10, a dwa inne na „ławce rezerwowych". Miał pan wcześniej tak udane okienko?

Łukasz Masłowski: Nie, absolutnie nie. Trzeba podkreślić, że takie okienka nie zdarzają się często. I mogą już się nie zdarzyć. Jestem podobnego zdania, co Arsene Wenger, który mówił, że 50 proc. skuteczności transferowej to już jest naprawdę dobry wynik. Tym bardziej, gdy się robi tych transferów dużo, a my latem zrobiliśmy ich siedem, prawdopodobieństwo, że któreś będą nieudane, jest spore.

Staramy się to ryzyko minimalizować, choć w naszej sytuacji finansowej nie jest to proste. Gdy zrobi się jeden transfer lub dwa, to te 50 proc. jest znacznie łatwiej osiągnąć. Ale przy siedmiu czy ośmiu jest trudno. Każdy transfer, który chcemy przeprowadzić, przygotowujemy dużo wcześniej. Jest dogłębna analiza – nie tylko moja, ale też ludzi, z którymi współpracuję. Finalna decyzja oczywiście należy do mnie, także na mnie spada główna odpowiedzialność za ruchy transferowe. Zarówno gdy ten transfer okaże się udany, jak i wtedy, gdy jest niewypałem.

Jaki jest sekret dyrektora sportowego, który na siedem transferów w oknie przeprowadza sześć udanych albo bardzo udanych?

- Główną rolę odgrywa tu rzetelna i uczciwa praca oraz, nieskromnie mówiąc, odpowiednia ocena potencjału zawodnika. Bo dzisiaj musimy przede wszystkim oceniać potencjał piłkarza, gdyż na żadnego gotowego zawodnika w szczycie formy Jagiellonii po prostu nie stać.

Druga bardzo ważna rzecz to odpowiedni sztab ludzi. Sztab szkoleniowy, który będzie potrafił z tym piłkarzem odpowiednio pracować i wydostać z niego to, co najlepsze, a także przykryć jego wady. Nie ukrywajmy – praktycznie każdy piłkarz trafiający do polskiej ligi ma w sobie coś, co sprawia, że nie gra w lepszej lidze, w lepszym klubie.

Z którego z tych letnich transferów jest pan najbardziej zadowolony?

Nie chcę nikogo wyróżniać, bo wiem, że oni to wszystko czytają, haha. Nie chcę nikomu słodzić indywidualnie, a cieszę się tak naprawdę z każdego transferu, który przeprowadziliśmy latem, nawet gdy wiem, że nie wszyscy „sprzedali" jeszcze 100 proc. swoich możliwości. Każdy jednak coś wnosi do tego zespołu. Jak nie liczby, to dobrą grę albo odpowiednio naciska na kolegę, by ten czuł jego oddech na plecach. W naszym zespole jest dzięki temu spora rywalizacja i to mnie bardzo cieszy.

Jak wygląda cała procedura sprowadzenia zawodnika do Jagiellonii Białystok?

Chłopaki z działu sportowego na początku działają na statystykach. Mamy określone ligi, które obserwujemy, i z tych lig wyciągają oni piłkarzy, którzy mieszczą się w utworzonych przez nas profilach. Oczywiście, spływają też do nas zawodnicy proponowani przez agentów. Każdego z nich analizujemy, czy warto się zagłębić dalej.

To musi być jakaś szybka analiza, bo tego na pewno spływa do was bardzo wiele.

Oczywiście, ale mamy przygotowane profile i wiemy, na co musimy zwrócić uwagę, by takiego piłkarza przepuścić do następnego etapu. Jeśli taki zawodnik przechodzi dalej, to chłopaki go oglądają i wiedzą, jak mają to robić, na co mają w szczególności patrzeć i czego ja od piłkarza oczekuję. Jeżeli w ich odczuciu jest to piłkarz interesujący, to wtedy trafia to do mnie. Jeśli ja również ocenię go pozytywnie, to zdobywamy wszystkie niezbędne informacje, czy ten transfer jest możliwy do realizacji – jak wygląda sytuacja kontraktowa zawodnika, czy się mieści w naszych ramach finansowych, przeprowadzamy wywiad środowiskowy. Jeżeli jest duża dawka informacji, że ten transfer jesteśmy w stanie i warto go przeprowadzić, to wtedy odbywa się obszerna analiza wideo zawodnika i przynajmniej raz, co wynika z naszej sytuacji finansowej, staram się go obejrzeć na żywo.

I co się dzieje, gdy uznaje pan, że tego piłkarza można i warto pozyskać?

Wtedy taka kandydatura trafia do pionu sportowego, gdzie jestem ja, szef skautingu Grzesiek Mańkowski oraz trener Adrian Siemieniec. Gdy przejdzie ona dalej, jest rozważana przez komitet transferowy, gdzie oprócz mnie i trenera znajduje się także prezes Wojciech Pertkiewicz. Gdy prezes zaakceptuje to przede wszystkim pod kątem finansowym, choć on też lubi znać szerszy opis danego zawodnika i powody, dlaczego chcemy go sprowadzić. Na koniec jest jeszcze akceptacja rady nadzorczej.

Od kandydata do transferu – tak wygląda schemat pracy pionu sportowego Jagiellonii Białystok:

1. Analiza statystyczna.
2. Obserwacja wideo.
3a. Kontakt z agentem i zawodnikiem.
3b. Zbieranie pełnych informacji o zawodniku (nawet social media!)
4. Obserwacja na żywo.
5. Omawianie kandydatury w pionie sportowym (trener, dyrektor sportowy, szef skautingu).
6. Omawianie kandydatury na komitecie transferowym (trener, dyrektor sportowy, prezes).
7. Negocjacje i finalizacja transferu.
8. Akceptacja rady nadzorczej.

Brzmi to mimo wszystko jak dość długi proces, a przecież w oknie transferowym trzeba czasami działać szybko.

To prawda, tym bardziej, że na samym starcie trzeba zrobić naprawdę duży przesiew spośród kandydatur, które do nas spływają, bo większość z nich w ogóle nie jest brana przez nas pod uwagę. Mamy dość stworzony dość szczegółowy filtr do tego, ale rzeczywiście nie brakuje piłkarzy, którym warto poświęcić chwilę.

Taką drogę musiał „przejść" Jetmir Haliti, obrońca AIK Sztokholm, którego pozyskaliście kilka dni temu?

<Dyrektor Masłowski pokazuje nam raport dot. Jetmira Halitiego, nowego obrońcy Jagi>

Tak jest. W trakcie naszych obserwacji tworzymy taki raport. Według niego, Haliti może być czołowym stoperem naszej ligi. Nie będzie zawodnikiem na TOP 10 lig europejskich, ale w ekstraklasie powinien się wyróżniać.

Jako laik mogę tylko powiedzieć, że w grze EA FC 24 (dawnej Fifie) jest bardzo szybki.

Zgadza się, jest szybki i bardzo dobry z piłką. Szukaliśmy obrońcy, który będzie też dobrze operował piłką w budowaniu akcji, bo tak gra nasz zespół i tym się wyróżnia.

Czy Jagiellonia może się w takim razie pochwalić już działem skautingowym z prawdziwego zdarzenia?

Może nie tyle z prawdziwego zdarzenia, co bardzo pracowitym i zoptymalizowanym do naszych możliwości. Nie ukrywam, że chciałbym coś trwałego pozostawić w klubie, gdyby kiedyś miałoby mnie nie być. Mam ogromny szacunek do chłopaków, z którymi współpracuję, bo choć oni pracują głównie jako skauci wideo, to jednak robią to bardzo sumiennie i błyskawicznie. Gdybym dzisiaj dostał jakiegoś ciekawego zawodnika, którego kojarzę i który pasuje do nas wiekiem, profilem i liczbami, to wysyłam go chłopakom i po mniej więcej po czterech godzinach mam wstępny raport i informację, np. „Łukasz, uważamy, że to jest ciekawy chłopak do dalszej analizy". Wtedy również ja siadam sobie i go oglądam dalej.

W takiej sytuacji wiele mówi też agencja, która danego zawodnika reprezentuje. Jeśli jest to duża agencja międzynarodowa, jak choćby Stellar, to ja doskonale wiem, że oni byle kogo do siebie nie biorą. Staramy się działać mocno intuicyjnie i na przykład jesteśmy w stanie przesunąć nasze dotychczasowe priorytety, gdy coś ciekawego się pojawi.

Jesteśmy skromnym klubem, nie mamy takich możliwości, jak np. Legia, która może sobie pozwolić na wysłanie skauta na tydzień do Hiszpanii, by ten tam oglądał sobie mecze i wcale niekoniecznie kogoś znalazł. Nas na to nie stać. Ja tak robię tylko wtedy, gdy lecę gdzieś sam. Na przykład na Cypr, z którym wiążą się również moje sprawy prywatne. Tam jest o tyle blisko i łatwiej, że można w dwie kolejki obejrzeć sobie wszystkie drużyny, które tam grają.

Gdy my lecimy kogoś obserwować, to już wiemy, że tego kogoś chcemy i jest szansa go pozyskać. To jest już tylko ostateczna weryfikacja. Czasami ten jeden mecz nam nic nie powie, ale w meczu na żywo zwracamy uwagę na wiele rzeczy, które na wideo mogą nam umknąć – dokładniejsze ustawianie się, jak reaguje w różnych sytuacjach, np. po golach, zmianie czy w konfliktach na boisku. To jest o tyle ważne, że zarządzanie ludźmi w szatni jest równie ważne, jak odpowiedni trening.

Ilu tych skautów ma Jagiellonia?

Budujemy dział jeszcze pod akademię, ale jeśli chodzi o pierwszy zespół, to mamy trzech skautów wideo oraz szefa skautów Grześka Mańkowskiego, który pochodzi z Białegostoku i to wszystko nadzoruje. Pod każdym skautem wideo jest też przynajmniej dwóch wolontariuszy, którzy nam pomagają, ale też często się zmieniają. Na stałe mamy jednak zatrudnione cztery osoby i ja jestem jako ten piąty, który za całość odpowiada.

Mamy przypisane ligi pod każdego ze skautów, ponadto jeden z nich jest ze Szczecina i w miarę możliwości ogląda mecze w północno-zachodniej Polsce. Drugi Dawid jest ze Śląska i jego regionem jest południowy zachód kraju, a trzeci Piotrek z województwa mazowieckiego - jemu pozostała południowo-wschodnia Polska, choć oczywiście zdajemy sobie sprawę, że nie jest w stanie być tam co chwila na różnych meczach. Szef skautów Grzesiek zajmuje się naszą, północno-wschodnią częścią kraju. Chciałbym, żeby dołączyła do nas jeszcze jedna osoba.

Powiedział pan: „Chciałbym coś trwałego pozostawić w klubie, gdyby kiedyś miałoby mnie nie być". Gdy kibic Jagiellonii czyta fragment „gdyby kiedyś miałoby mnie nie być", drży mu pewnie serce. Jak to było z tym zainteresowaniem ze strony Rakowa Częstochowa?

Mogę potwierdzić, że Raków był mną zainteresowany, rozmawialiśmy, ale do konkretów nie doszło. Do końca nie wiem, z jakich względów, o to pewnie trzeba zapytać w klubie z Częstochowy. Być może chodziło o to, że nie byłem dyspozycyjny od razu, ale nie wyobrażałem sobie zostawienia klubu z dnia na dzień. Jeśli miałbym kiedyś odejść, muszę przygotować klub do takiej sytuacji. Dzisiaj w klubie już wiedzą, że nigdzie się nie wybieram, przynajmniej do końca sezonu. A co będzie później, to się okaże, niemniej jednak chcę dokończyć to, co tutaj zaczęliśmy, bo to może być ciekawy sezon dla Jagiellonii i chciałbym w tym uczestniczyć do końca.

Wiecie, jak to bywa w sporcie. Jednego dnia tu jesteś, a drugiego cię nie ma. I to nie zawsze z twojej woli, czasami dzieje się to z woli klubu. Nauczyłem się przez tyle lat, że na każdą sytuację trzeba być przygotowanym, ale jeśli ma to być zależne ode mnie, to nie potrafiłbym odejść z klubu z dnia na dzień, bo nie pozwalają mi na to mój osobowość, charakter i etyka zawodowa. Mam szacunek do ludzi, którzy mnie tu zatrudnili, dali mi duży kredyt zaufania i powierzyli mi zadanie naprawy sportowej Jagiellonii.

Jak długo jest ważny pana kontrakt z Jagiellonią?

Do końca czerwca 2025 roku i na razie nigdzie się nie wybieram.

Jednak gdy pan przychodził do Jagiellonii, to nie spodziewał się pan, że sytuacja klubu jest aż tak trudna. To prawda?

Prawda. Pewne nowe rzeczy wyszły już w praniu. Mowa tu o kwestiach, których nawet po swoim małym audycie nie spodziewał się nawet prezes Pertkiewicz, gdy mnie sprowadzał do Białegostoku. Ale dzięki temu mam dzisiaj jeszcze większą satysfakcję, że poziom sportowy klubu poszedł w górę, a i ten bilans finansowy się coraz bardziej „zazielenia". Nie jest jeszcze idealnie, ale nie jest to już tak krwista czerwień, która była na początku.

Mówił pan na początku, że potrzebuje trzech okienek transferowych, aby ten zespół wyglądał tak, jak by pan sobie tego życzył. Teraz to się sprawdza, ale tak sobie myślę, że przed letnim oknem transferowym i po nieudanym poprzednim sezonie, nawet pan mógł tracić wiarę, że tak się stanie.

Nie będę wymyślał i mówił, że myślałem, że uda się tu stworzyć zespół, który będzie drugi na półmetku sezonu. Tak na pewno nie było, ale wierzyłem, że uda się stworzyć zarys takiego zespołu, jaki sobie wyobrażałem.

To znaczy?

Nie chodzi tu tylko o zmiany osobowościowe, ale też zmienione proporcje, jeśli chodzi o wiek, wynagrodzenie, czy konstrukcje kontraktów. 90 proc. piłkarzy u nas ma dzisiaj uzależnione wynagrodzenia od wyniku sportowego. Chciałem, abyśmy mieli w kadrze pierwszego zespołu odpowiednią liczbę piłkarzy z potencjałem sprzedażowym, a w tej grupie byli także chłopcy z akademii. To się udało. A jak do tego doszła dobra dyspozycja sportowa, to satysfakcja jest podwójna. Dziś nie boję się powiedzieć, że jestem naprawdę dumny z tego zespołu, jak on dzisiaj wygląda. Bardzo to szanuję i doceniam, bo wiem, z jakiego punktu startowaliśmy, jakie mieliśmy problemy i ile pracy wykonaliśmy, żeby być w tym miejscu, w którym jesteśmy. Mam przy tym ogromną pokorę, bo wiem, że w sporcie nic nie trwa wiecznie, ale nie chcę być przesadnie skromny, bo to nie wzięło się z niczego. To wszystko jest poparte ciężką pracą wielu ludzi w klubie, dobrej aury wokół niego – każdy dołożył cegłę do tego.

Czy był taki moment, że pomyślał pan: „My naprawdę możemy spaść z tej ligi i ten projekt może się rozsypać"?

Oczywiście. W dwóch pierwszych sezonach takie myśli musiały się pojawiać. Szczególnie w końcówce sezonu 2021/22, gdy nie miałem żadnego wpływu na okno transferowe czy okres przygotowawczy…

A i tak dokonane przez pana transfery Marca Guala i Diego Carioki dały utrzymanie Jagiellonii prowadzonej przez Piotra Nowaka.

Ale udało się je sfinalizować tylko dlatego, że przez wybuch wojny na Ukrainie ponownie otworzyło się okno dla zawodników z tego kraju. Gdyby tego nie było…

Jagiellonia mogłaby być biedna.

Dokładnie, mogło to się źle skończyć. Jasne, że nikt nie chciałby korzystać na wojnie, ale bez tego byłyby dużo większe obawy, jak zakończy się tamten sezon. Również za kadencji Maćka Stolarczyka był taki moment, że nie wyglądaliśmy najlepiej Sytuacja w tabeli była coraz gorsza i nasza gra nie napawały optymizmem. Wierzyłem, że się wybronimy i jest to kwestia jednej serii, która nadejdzie w przyszłości, ale byłbym szaleńcem, gdybym z tyłu głowy nie miał obaw. Dzisiaj brak czujności może spowodować to, że w pewnym momencie może być za późno.

Mam wrażenie, że bardzo boleśnie przekonał się o tym w zeszłym sezonie pana były klub – Wisła Płock.

Też tak myślę. Mam wrażenie, że tam myślano w taki sposób: „Jak nie dzisiaj to jutro. Tych meczów jeszcze jest tak dużo, że swoje punkty zbierzemy". Ale później wpadasz w wir niekorzystnych sytuacji, zaliczasz serię gorszych wyników i nieszczęście gotowe. Zaczynasz wtedy kombinować, w jaki sposób zareagować. Czy winny jest trener, czy może piłkarze. Co lepiej zadziała – motywacja czy kara. Tracisz strefę komfortu przy zarządzaniu drużyną i wtedy jest już za późno.

Dzisiaj my pracując wiemy, z czego wynika nasza dobra gra, a także jesteśmy świadomi tego, że to wszystko jest trochę ponad stan. I myślę, że gdy przyjdzie sytuacja kryzysowa, to również będziemy wiedzieli, z czego ona wynika i gdzie popełniamy błędy. Wszystko teraz jest bardzo mocno monitorowane, a dzięki temu będziemy w stanie szybko i trafnie na ten kryzys zareagować. Nie pozwolimy sobie na to, by stracić tę czujność.

Wspomniałeś o Macieju Stolarczyku. Jego kadencja w Jagiellonii jest też taką najpoważniejszą rysą w pańskiej pracy w Białymstoku. Co pana zdaniem sprawiło, że po dobrym początku mu tutaj nie wyszło? Jesus Imaz powiedział mi kiedyś, że porażka w Zielonej Górze w Pucharze Polski zupełnie rozbiła zespół.

Myślę, że tyle czasu już minęło, że nie chciałbym wracać do Maćka Stolarczyka. Bardzo go sobie cenię zarówno jako człowieka, jak i trenera. Ale rzeczywiście ten mecz w Zielonej Górze spowodował, że wdarł się chaos. Także do zarządzania zespołem. Trener stracił pewność siebie i to sprawiło, że jego decyzje nie były do końca stracone. Ale wierzę, że Maciek odnajdzie się jeszcze w innym miejscu i pokaże, że jest dobrym trenerem.

Adrian Siemieniec był dla was pewniakiem, gdy zwalnialiście Stolarczyka?

Oczywiście, że nie. Wybór Adriana był poprzedzony naprawdę dużą burzą mózgów. Chcieliśmy jak najbardziej zminimalizować ryzyko popełnienia błędu, które było bardzo duże w takiej sytuacji, w jakiej wówczas byliśmy. Gdy masz komfort punktowy i nie grasz o nic, to zdecydowanie łatwiej wprowadza się tak młodego trenera. U nas było inaczej. Podjęcie decyzji co do Adriana wiązało się z tym, że mieliśmy ze sobą już bardzo mocne przetarcie, współpracując na bardzo podobnym poziomie relacji, gdy był on szkoleniowcem rezerw. Wiadomo, że nie da się porównać poziomu ekstraklasy z III ligą, ale u mnie współpraca z trenerem pierwszej drużyny wygląda podobnie, jak z trenerem rezerw. Wiedziałem, jak Adrian pracuje, jakie ma narzędzia, jakim jest człowiekiem, zna klub i ma doświadczenie z ekstraklasy z pracy w roli asystenta. W moim odczuciu była to najmniej ryzykowna decyzja, jaką mogliśmy podjąć, choć wiem, że na zewnątrz mogło to wyglądać inaczej.

Co pana do tego wyboru przekonało?

Adrian patrzy na piłkę podobnie jak ja. Mamy też podobne wartości – nie tylko sportowe, ale też życiowe. Nasza współpraca na poziomie III ligi również była bardzo dobra. Tam również robiliśmy transfery, przygotowywaliśmy zespół, analizowaliśmy grę i rozmawialiśmy o piłce. Mamy podobny sposób myślenia.

Moje wybory dotyczące trenerów zawsze były podyktowane tym, że chciałem, by mój zespół był ofensywny, odważny, a nie pragmatyczny. Tak było w Wiśle Płock z Kibu Vicuną, Jurkiem Brzęczkiem, Darkiem Dźwigałą, nawet gdy coś się nie udawało. W przypadku Maćka Stolarczyka już w Jagiellonii było podobnie – czy w reprezentacji młodzieżowej, czy w Wiśle Kraków był trenerem ofensywnym, z dobrym podejściem do młodych piłkarzy. Takim trenerem jest też Adrian. On chce, żeby jego zespół grał tak, jak ja chciałbym, żeby grał mój zespół. Oczywiście, dzisiaj też często dyskutujemy, w różnych kwestiach się nie zgadzamy, ale nasza relacja jest zdrowa i partnerska, a podobne wartości i spojrzenia na piłkę sprawiają, że dużo lepiej się nam współpracuje.

Ale tak jak grono udanych transferów ma pan w Jagiellonii już całkiem spore, to wreszcie udało się też z trenerem.

Dobrze, że o tym wspominamy. Można to dorzucić do bilansu transferowego z letniego okna, haha.

Co będzie dla pana taki wynikiem Jagiellonii, by na zakończenie sezonu usiąść z satysfakcją w fotelu i powiedzieć sobie „Dobra robota"?

Powiedziałem już, że jestem dumny z tego, jak wygląda ten zespół, i cieszę się, jak zarówno drużyna, jak i indywidualnie piłkarze się rozwijają. I chciałbym móc to powiedzieć również na zakończenie sezonu, niezależnie od tego, na którym miejscu w tabeli skończymy. Czy skończymy np. na szóstym miejscu, czy na drugim, to nie do końca ma dla mnie znaczenie, bo zakładaliśmy na ten sezon zupełnie inne cele. Wiem, z jakiego miejsca startowaliśmy, dlatego też chciałbym w maju móc powiedzieć, że jestem dumny z tego, jak ten zespół się prezentował nie tylko przez rundę, ale też przez cały sezon.

Nie dam się sprowokować, żeby deklarować, na którym miejscu mamy na koniec wylądować. Wewnętrznie sobie zakładałem na starcie, że dobrym wynikiem dla Jagiellonii będzie pozycja w pierwszej ósemce, ale skoro jesteśmy wiceliderem na półmetku, to nasze apetyty rosną i zrobimy wszystko, aby było to wyższe miejsce niż ósme. I tyle. Na każdą inną deklarację jest na razie za wcześnie i wiem, że na dziś nie jesteśmy na tyle mocni pod względem organizacyjno-finansowym, żeby równać się z najlepszymi. To poczucie, jak ten zespół rośnie i jak piłkarze wierzą w ten projekt, powoduje jednak, że mam z tyłu głowę nutkę mocnego optymizmu. Chciałbym, żeby to był sezon, po którym wszyscy będą pamiętali „super Jagiellonię".

Myślę jednak, że dwa mecze od finału Pucharu Polski na Narodowym budzą wyobraźnię.

Na pewno dzisiaj się myśli o tym zdecydowanie poważniej niż jeszcze jakiś czas temu. Niemniej jednak, my od początku traktowaliśmy Puchar Polski poważnie, a nie jako okazję do sprawdzenia zmienników. Nie wystawialiśmy rezerwowego składu, nie rotowaliśmy, tylko chcieliśmy zajść jak najdalej. Jednak gdy ci zostają dwa mecze od finału, to waga tych rozgrywek staje się zdecydowanie większa. Dzisiaj mogę jasno powiedzieć, że zrobimy wszystko, aby zagrać na Narodowym.

Trenerowi Siemieńcowi pewnie do dziś się śni po nocach ten finał z 2019 roku, gdy jeszcze był asystentem Ireneusza Mamrota, a Jagiellonia przegrała z Lechią Gdańsk 0:1 po golu Artura Sobiecha w doliczonym czasie.

Myślę, że nie tylko dla Adriana, ale też dla każdego w klubie ponowna gra na Narodowym byłaby ogromnym przeżyciem. Losowanie ćwierćfinałów było dla nas dość przychylne, ale nie dlatego, że lekceważymy Koronę Kielce. Cieszymy się, że rozegramy ten mecz u siebie. Raz, że gra u siebie jest naszym dużym atutem, a dwa ze względu na logistykę przy dużej liczbie meczów do rozegrania i dość wąskiej kadrze, którą posiadamy. Myślę, że mimo wszystko będziemy faworytem tego spotkania.

Ale zanim dojdzie do rundy wiosennej, przed nami zima i okienko transferowe. Jagiellonia kilka dni temu zakontraktowała stopera Jetmira Halitiego z AIK Sztokholm (Solna). Jak jeszcze planujecie wzmocnić zespół?

Przede wszystkim chcemy wzmocnić naszą ofensywę. Jeśli stwierdzimy, że jest piłkarz, który byłby w stanie to zrobić, przeprowadzimy taki transfer. Musimy być jednak do niego w pełni przekonani. I jeśli chodzi o okno zimowe, to by było na tyle.

Wiadomo, że może się też trafić np. jakiś młody chłopak, którego postanowimy sprowadzić pod kątem przyszłości naszego projektu. No i może się pojawić potrzeba uzupełnienia luki po kimś, jeśli do klubu przyjdzie jakaś bardzo dobra oferta. Na taką możliwość też musimy być przygotowani.

Jakie są szanse na to, że oprócz Miłosza Matysika (ma po rundzie przenieść się do mistrza Cypru Arisu Limassol) któryś z ważnych zawodników Jagiellonii zostanie zimą sprzedany?

Nie chcielibyśmy tego, ale nie możemy wykluczyć, że do klubu przyjdzie oferta nie do odrzucenia i właściciele ją przyjmą. Na razie jednak na taki scenariusz się nie zanosi, bo oprócz jakichś zapytań nic w tym temacie się nie dzieje. Chciałbym, żebyśmy w tym składzie zostali przynajmniej do lata. Jeśli uda się sfinalizować transfer Miłosza Matysika, to klub do lata będzie miał stabilizację finansową i będzie można myśleć, co dalej.

Czyli np. Galatasaray Stambuł wcale nie atakuje was, by sprowadzić Bartłomieja Wdowika?

Ze strony Turków często jest bardzo dużo szumu, a mało konkretów. Tak samo jest tutaj. Choć nie ma co ukrywać, że wzbudza jakieś zainteresowanie innych klubów. Jego niezwykłe liczby w tym sezonie (8 goli w ekstraklasie) na pewno wyskakują skautom niejednego klubu w systemach analitycznych. Na razie jednak żadnej konkretnej oferty nie ma i mam nadzieję, że taka zimą nie przyjdzie. Nie dlatego, że nie życzę Bartkowi transferu do lepszego klubu, ale po prostu chciałbym, żeby on wiosną ustabilizował swoją pozycję w ekstraklasie, rozegrał pełny sezon na dobrym poziomie i pomógł nam w osiągnięciu jak najlepszego wyniku. Wtedy latem jego pozycja będzie jeszcze lepsza, nawet jeśli nie powtórzy wiosną liczb z jesieni, bo to wydaje się zwyczajnie niemożliwe, a tylko coś do tych liczb dołoży. Wtedy jego wartość będzie wyższa, a i on sam będzie miał poczucie, że jest lepszym piłkarzem.

Romanczuk, Alomerović, Nene, Kupisz, Hansen, Skrzypczak czy Nastić – to nazwiska zawodników Jagiellonii, którym latem kończą się kontrakty. Co z nimi?

Jesteśmy umówieni z trenerem i prezesem, że tuż po zakończeniu rundy spotkamy się, by o tym porozmawiać. Po Nowym Roku powinniśmy być mądrzejsi, co do przyszłości tych piłkarzy. Kwestią czasu jest, kiedy zawodnicy usiądą z nami do rozmów. Tak sobie postanowiliśmy i tego się trzymamy. Pozostajemy jednak bardzo spokojni, bo część z wymienionych wyżej zawodników ma opcję przedłużenia po stronie klubu (wg Transfermarkt i strony oficjalnej Jagiellonii są to Nene, Hansen, Skrzypczak, Kupisz i Łaski – red.).

Czytaj dalej
Podobne wiadomości
Najpopularniejsze wiadomości tygodnia