Konfederacja kontra układ, który trwa
Jest jasne, że Konfederacja nie dołączy ani do rządu PiS, ani PO. Przesądzającym czynnikiem są zbyt daleko idące różnice programowe, a dodatkowym bezsens utraty wiarygodności i oddania walkowerem następnych wyborów, w których, jeśli odbędą się terminowo, będzie najprawdopodobniej walczyć o pierwsze miejsce.
Jeśli chodzi o ewentualne porozumienie, to w dłuższej perspektywie bardziej prawdopodobne wydaje się zmontowanie czegoś na bazie PO i PiS, o czym w przypływie szczerości napomknęła senator Rotnicka.
W jednym z ostatnich odcinków "Bosak & Mentzen" prezes Nowej Nadziei zwrócił uwagę, że w zasadzie nie ma dnia, żeby dziennikarze nie dzwonili z pytaniami o ewentualny sojusz z PiS-em lub Platformą. Po hasłowym przypomnieniu stanowiska: "idziemy odsunąć Kaczyńskiego i Tuska", "wywrócimy im ten stoli", "rozliczymy ich", nadchodzi dzień następny, a wraz z nim pytanie dziennikarzy – czy Konfederacja zawiąże koalicję z Kaczyńskim, czy z Tuskiem.
Konfederacja to nie przystawka POPiSŚwiat dziennikarzy mainstreamu niezmiennie kręci się wokół wojny plemiennej PiS z PO o stanowiska, zasoby państwa, podział fruktów władzy i sporej części majątku Polaków. Dlatego główny nurt także konfederatów wkomponowuje w standardowy schemat – z naszymi, czy z tamtymi, z dobrymi, czy ze złymi – a rzadko kiedy pyta o konkretne przedsięwzięcia, jakie taka egzotyczna koalicja mogłaby ewentualnie realizować, ale z punktu widzenia społeczeństwa, narodu i państwa, a nie z perspektywy interesów naprzemiennie administrującego krajem duopolu.
Z drugiej strony, jest zrozumiałe, że media rozpatrują nawet nieprawdopodobne warianty układu władzy w danej kadencji. Tym bardziej, że na polskiej scenie politycznej często zdarzają się rzeczy, wcześniej wydawałoby się nie do pomyślenia – i tym sensie (mimo nierzadko niepozorowanego amoku "zszokowanych" dziennikarzy) nie ma na niej nic zaskakującego. Obecne dywagacje o koalicji Konfederacji z Kaczyńskim albo Tuskiem, są jednak bardziej sztuką dla sztuki. Wiedzą to komentatorzy polityczni, wie o tym wierchuszka każdej z partii i każda ma trzeźwe kalkulacje w tym zakresie.
Media rządowe, wyraźnie pogodzone, z tym że nie udało się zdemonizować, zaszczuć, zepchnąć pod próg, co do zasady powróciły do taktyki milczenia wobec Konfederacji i przesunęły armaty z ich odcinka do walenia w Tuska. (O ile komisja ruska jest, uważam, niewyobrażalnym wręcz kuriozum, to w kwestii imigrantów, mimo że do Polski trochę już ich napłynęło, PiS ma nad Platformą zdecydowaną przewagę. Tym bardziej po wycofaniu i przyznaniu przez Naczelnika, że projektowane rozporządzenie MSZ o ułatwieniach wizowych dla imigrantów afrykańskich i arabskich było błędem).
Wygląda to teraz tak, jakby w szeroko pojętym obozie „Dobrej zmiany” panowała świadomość i banalne, trafne rozpoznanie, że ani Konfederacja nie chce z PiS-em, ani PiS z Konfederacją, ale trzeba się miarkować, bo po wyborach Jarosław Kaczyński, wirtuoz intrygi, przecież jakieś próby rozegrania tej trudnej partii podejmie. Mimo niepokojów wiara kadr w zdolności negocjacyjne politbiura pod wodzą Komendanta jest tam wiarą głęboką.
Panika na salonachZ kolei w obozie antyPiS-u narastająca od dłuższego czasu nerwowość wywołana powodzeniem Mentzena i Bosaka przerodziła się w ostatnich tygodniach w prawdziwą histerię, co doskonale obrazował np. słynny materiał TVN-u o Konfederacji. Frustrację widać też we wszystkich OKO.pressach czy naTematach, gdzie nieprzejednane redaktorki i redaktorzy musiały i musieli zagryźć zęby i zacząć objaśniać swoim odbiorczyniom i odbiorcom np. – co jest dla nich szczególnie upokarzające – dlaczego ich zdaniem młode kobiety deklarują częściej niż na Lewicę chęć głosowania na Konfederację.
Kiedy w 2019 roku prawicowcy po raz pierwszy startowali pod wspólnym szyldem, wtedy jako komitet Konfederacja KORWiN Braun Liroy Narodowcy – do unioparlamentu, Koalicja Obywatelska po prostu spokojnie ich zignorowała, bo solidarna cenzura mediów tak rządowych, jak i nierządnych wobec nieznanej masom "nowej" formacji sprawiała, że nie odpływali w jej stronę wyborcy. Mainstreamowi dziennikarze zapewnili cenzurę oraz komfort niezakłóconej propagandy, więc problem praktycznie nie istniał.
Miało być tak pięknie, ale już pięć miesięcy później narodowcy i wolnościowcy weszli do Sejmu, na co Krzysztof Śmiszek zareagował apelem do "kolegów i koleżanek z opozycji" o "kordon sanitarny wokół Konfederacji". Lajfpartner Roberta Biedronia wcale się nie popisywał, tylko przeczuwał co, się święci. Dziś konfederaci mają średnią sondażową 14 procent. Poparciem w elektoracie mężczyzn do 40 roku życia deklasują pozostałe partie, i jak wspomnieliśmy, zaczynają się pojawiać badania wskazujące na ich rosnące poparcie wśród młodych kobiet, a te, jak wiadomo, w swojej narracji i wyobrażeniach reprezentuje Lewica.
Od kilku tygodni jej rozgoryczenie wybrzmiewa w zasadzie nieustannie. Np. na niedawnej konwencji, na której, sądząc po frekwencji, były chyba tylko partyjne działaczki, a w retoryce kilkukrotnie pojawiał się lider Nowej Nadziei. – Pamiętajcie o tym, że za tą gładką buźką Sławka Mentzena kryje i czai się krzywda i śmierć kobiet – alarmowała poseł Scheuring-Wielgus, która najwyraźniej nie zapoznała się dokładnie ze stanowiskiem Konfederacji w kwestii aborcji.
– Co jakiś czas słyszę, że młodzi mężczyźni w Polsce chcą głosować na skrajną prawicę. Myślę sobie: serio? – mówiła z kolei poseł Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, której kilka dni temu puściły nerwy i poleciała już klasycznie "faszystami", ale też "biciem dzieci" i "katowaniem bezbronnych ofiar". Mniejsza o te irytacje i emocje, rzecz w tym, że stronnictwo, które miało być do debaty niedopuszczone, o którym szczególnie politykom „nowoczesnym” nie wypada nawet wspominać, stało się w tej kampanii punktem odniesienia nawet dla nich – awangardy rewolucji.
To szczególnie bolesne dla Lewicy, a jeszcze bardziej dla salonu medialnego III RP, który całe trzydziestolecie pracował na wykluczenie z polityki ludzi i poglądów reprezentowanych przez środowiska współtworzące Konfederację. Poszło jak krew w piach, jeśli teraz musi straszyć swoich odbiorców rządem "faszystów" z jeszcze większymi "faszystami".
Na zaklinaniu rzeczywistości takim właśnie emocjonalnym "szantażowaniem" wyborców Władysław Kosiniak-Kamysz i będący na jego łasce Szymon Hołownia usiłują ratować projekt Trzeciej Drogi. Szef PSL powiedział w Radio ZET, że w zależności od tego, kto zajmie trzecie miejsce – oni, czy Konfederacja, to będzie albo rząd obecnej, jak to nazywa, demokratycznej opozycji, albo rząd PiS z – niedemokratyczną – Konfederacją.
W dobie sondażokracji warto zachowywać pewien dystans do ankiet, ale z opublikowanej na początku lipca analizy IBRiS wynika, że głosowanie na Konfederację rozważa, 13 proc. obecnego elektoratu Koalicji Obywatelskiej, 14 proc. zadeklarowanych wyborców Hołowni połączonego z ludowcami. Jeśli chodzi o PiS, mowa o 17 procent. Na razie tylko 17.
Program, nie stanowiskaZapewnienia Mentzena i Bosaka, że nie wejdą w koalicję rządową ani z Kaczyńskim, ani z Tuskiem, to siłą rzeczy wciąż tylko słowa. Sęk w tym, że – i w PO z PiS-em dobrze o tym wiedzą – im naprawdę nie chodzi o stanowiska, tylko o realizację programu. Także po październiku zaburzony zostanie w tym kontekście model III RP, w którym posłów czy ministrów, można po prostu dokupić, jeśli układ władzy wymaga w danym momencie jakiejś korekty.
Niedawno jeden z dużych portali zatytułował swój materiał "Bosak: nie dam słowa, że Konfederacja nie wejdzie w koalicję z PiS". Słowa takie podczas wywiadu nie padły, ale warto przytoczyć odpowiedź na pytanie, "czy da słowo", bo Bosak wyraził stanowisko partii, powtarzane od początku kampanii wyborczej, a ściślej mówiąc od początku istnienia ugrupowania.
– Nie taka jest moja rola. W polityce demokratycznej naszą rolą jest dobrze negocjować ze wszystkimi politycznymi przeciwnikami realizację naszego programu. Żeby nie pogorszyć naszej pozycji negocjacyjnej, byłoby rzeczą niezwykle głupią, gdybyśmy my składali w tym momencie jakiekolwiek deklaracje. Jeżeli ktoś chce od nas uzyskać twarde deklaracje, niech zapłaci za to ustępstwami, koncesjami programowymi na rzecz naszych wyborców i na rzecz dobra Polaków. Niech inne siły polityczne przyjdą ze swoją ofertą, a my tą ofertę rozważymy. W tej chwili do Konfederacji nikt z żadną poważną ofertą nie przyszedł, w związku z czym my nie czujemy się zobowiązani do składania komukolwiek żadnych deklaracji, a naszym wyborcom składamy jedną deklarację – wszystko, co zrobimy w polskiej polityce, będzie służyło realizacji programu, który deklarujemy. I ani kroku, ani w prawo, ani w lewo, ani wstecz – powiedział Bosak.
Program Konfederacji "Konstytucja wolności", i tak nieco złagodzony w stosunku do odsłon "Po stronie Polski", czy "Polska na nowo", tak dalece różni się w zasadniczych punktach od programów i działań "bandy czworga" – jak określają partie okrągłostołowe konfederaci – że ciężko wyobrazić sobie funkcjonowanie koalicji z jej udziałem. Zasadnicze różnice dotyczą przecież polityki zagranicznej, stosunku do Unii Europejskiej, rolnictwa, agendy klimatystów, i przede wszystkim: gospodarczego i prawnego ustroju państwa w samej jego istocie.
Naprzeciwko układu, który trwaW wywiadzie dla "Do Rzeczy" z przełomu kwietnia i maja Robert Winnicki tłumaczył: "konsekwentnie odmawiamy udziału w dyskusjach na ten temat, bo nie to jest naszym zdaniem. (…) Nie prowadzimy żadnych kuluarowych rozmów czy dywagacji na temat koalicji ani wewnątrz Konfederacji, ani tym bardziej na zewnątrz".
Kilka tygodni wcześniej w "Porannej rozmowie" u Mazurka Winnicki wyraził obietnicę wielokrotnie składaną przez polityków Konfederacji. – Mogę państwu obiecać, że nigdy nie stworzymy rządu, który będzie podnosił podatki, będzie przyjmował dyktat Unii Europejskiej – powiedział, dodając, że Konfederacja będzie wierna swojemu programowi.
Podczas konwencji programowej 24 czerwca Krzysztof Bosak występując jako jeden z dwóch głównych liderów, podkreślił, że Konfederacja nie chce rządzić z kimś z POPiS. – Nieustannie dziennikarze dzwonią do nas i pytają, z którą z tych partii chcemy rządzić. Odpowiedź jest bardzo prosta: z żadną z nich – oznajmił.
Na przestrzeni ostatnich miesięcy wielokrotnie wyrazili to w różnych mediach i na jutubach wszyscy posłowie Konfederacji. Co więcej, liderzy Ruchu Narodowego i Kongresu Nowej Prawicy, potem KORWiN, Wolności, teraz Nowej Nadziei, mówili to chyba na wszystkich konwencjach jeszcze na długo przed zawiązaniem Konfederacji. Przykładowo w ten sposób sformułował stosunek do układu parlamentarnego Winnicki na pierwszym kongresie Ruchu Narodowego, który odbył się w 2013 roku. – Jeśli chodzi o stosunek Ruchu Narodowego do dzisiejszej klasy politycznej – od prawa, do lewa, przez centrum, przez centroprawicę, przez centrolewicę – ten stosunek i to miejsce Ruchu Narodowego jest jednoznaczne – Ruch Narodowy stoi naprzeciwko dzisiejszej klasy politycznej, naprzeciwko elit III RP.
– W sporze Tusk–Kaczyński sytuujemy się dokładnie naprzeciw niego. Polska potrzebuje harmonii między tradycją a nowoczesnością, a nie wojny – mówił ten sam polityk 10 lat później.
Takich przykładów można oczywiście mnożyć w nieskończoność. Warto było kilka przywołać, dlatego, że w ostatnich latach, a dobitnie potwierdziła to kadencja sejmowa (choćby to, że Konfederacja ma zdecydowanie najmniejszy współczynnik głosowań tak samo, jak PiS i jako jedyna sprzeciwiła się prześladowaniom ludzi pod pretekstem covidowym) widać było wyraźnie, że wolnościowcy i narodowcy wierzą w to, co mówią. W tym sensie są przeciwieństwem Kosiniaka-Kamysza, Hołowni, Czarzastego, (nie partii Razem), którzy, oczywiście w ramach socjalistycznych pryncypiów, są w stanie w zasadzie dowolnie korygować czy zmieniać swoje przekonania w zależności od bieżących potrzeb.
Naturalnie prawdziwe sprawdzam, będzie dopiero wtedy, kiedy Konfederacja Wolność i Niepodległość uzyska realny wpływ na władzę albo rządy obejmie, ale póki co odróżniła się od innych formacji pretendujących do sprawczości w polskiej polityce wiarygodnością w tym, że nie weszła do niej po to, żeby w systemie partycypować, tylko żeby go zmienić. Jeśli poszłaby na kooperację w ramach koalicji z partiami systemu, jej upadek byłby prawdopodobnie bardzo szybki. Na razie jednak Konfederacja nie dała żadnych sygnałów, ażeby zamierzała zejść z kursu politycznego obalenia republiki Okrągłego Stołu.
Ta postawa zadekretowany układ martwi w sposób szczególny, co wyraziła dobitnie senator Platformy Obywatelskiej Jadwiga Rotnicka w programie "Otwarta antena" na portalu wtk.pl, mówiąc, że "garstka osób chce rozbić układ, który no trwa" (cóż za szacunek do demokracji i grubo ponad miliona wyborców) i "prędzej się Platforma porozumie z PiS-em niż z Konfederacją. Na pewno".
Pani senator w chwili zapomnienia po prostu powiedziała coś, czego politykom PiS i PO nie wypada mówić po cichu, a co dopiero w studio telewizyjnym. Jednak w dłuższej perspektywie, jeśli Konfederacja się nie wywróci i będzie rosnąć, scenariusz połącznia sił tych środowisk celem niedopuszczenia jej do władzy, jest całkiem możliwy.
Powiadają, że to political fiction. Dziś najpewniej tak, ale jeśli w przyszłości Konfederacja wyprzedzi jedną z partii POPiS-u i zacznie się zbliżać do drugiej, w danym momencie liderującej, to w ostateczności taka właśnie będzie prawdopodobna reakcja systemu.
twitterCzytaj też:
Bosak: Wybór to wolność i niepodległość albo socjalizmCzytaj też:
Konwencja Konfederacji. Mentzen o propozycjach obniżki i uproszczenia podatków