Pomysł na "Lady Love" był fajny. Wyszło po polsku
Po barwnych zapowiedziach spodziewałam się, że "Lady Love" będzie opowiadać o tym, jak biedna Polka z komunistycznej Polski jedzie na Zachód, tj. do Berlina (tej części po stronie RFN), gdzie zostaje gwiazdą porno, a następnie wpada w wir dzikich imprez pomiędzy kręceniem kolejnych powoli upadlających ją filmów. Pieniądze się sypią, alkohol leje potokami, a ona się bawi się do utraty tchu i chowa przed światem w swoich luksusowych rezydencjach, by zapomnieć, czym za ten blichtr i dobrobyt zapłaciła. Ale nie tym razem.
Zamiast podać nam prostą linearną opowieść o wyrwaniu się z komunistycznej biedy i zachłyśnięciu się fortuną zdobytą na robieniu rzeczy moralnie potępianych, twórcy "Lady Love" serwują nam pełną retrospekcji narrację. Ta skacze pomiędzy pokazywaniem nam, jak w latach 80. doszło do tego, że tytułowa bohaterka została królową niemieckiego porno, współczesnymi (tzn. dla narracji, bo przypadają jednak na lata 90.) obrazkami z jej życia, kiedy świadomie kieruje swoją karierą i ma własne biznesowe imperium, a onirycznymi i metaforycznymi ujęciami z przesłaniem artystyczno-refleksyjnym. Mamy więc jednoczesny wgląd w każdy z etapów jej życia opatrzony w dodatkowy komentarz społecznego osądu.
Serial swoje, a życie swojeNiebagatelne znaczenie ma fakt, że fabuła "Lady Love" jest wzorowana na biografii Teresy Orlowsky, która została jedną z największych europejskich gwiazd porno lat 80. XX wieku. Za młodu „Królowa porno Niemiec" była osobą niezwykle religijną i wierzącą, która najpierw chciała zostać zakonnicą, a potem weterynarzem. Podobnie, jak serialowa Lucyna, wzięła ślub z taksówkarzem, z którym rozwiodła się po kilku latach. Ewa Stusińska w książce "Miła robótka. Polskie świerszczyki, harlekiny i po*no z satelity" pisała o niej:
Ludzie mówią, że jak szła ulicą, to mężczyźni wpadali na słupy. Że kobiety były o nią zazdrosne. Że syna miała z jakimś żonatym facetem. Być może właśnie dlatego zostawiła za sobą służbowy fartuch, ciasne mieszkanie, szarość i zawiść, której nie mogła pokonać. Wybrała kraj, w którym pachniało Peweksem, a maszyny same zmywały naczynia.Teresa wyjechała więc z Polski do Niemiec, zostawiła syna u matki, a za granicą została kelnerką w klubie. Tam poznała się też z producentem porno Hansem Moserem. W 1982 roku wzięli ślub i założyli jedną z pierwszych wytwórni dla dorosłych VTO, którą zarządzała kobieta. Orlowski była prezeską, autorką scenariuszy, wydawczynią magazynów erotycznych, producentką i główną aktorką serii filmów "Foxy Lady".
- Wiem, co chcą zobaczyć mężczyźni i ja ich nie rozczaruję - powiedziała w jednym z wywiadów w 1998 roku Orlowski, która ponoć bardzo trzeźwo do branży i swojej pracy podchodziła. Nie była w tym szczególnie wyuzdana, to po prostu był dla niej biznes.
Hardcorowe filmy VTO na kasetach wideo szybko stały się międzynarodowym przebojem i zrobiły z Teresy osobę o ogromnej popularności. Choć była "królową porno", to jednak pierwsza firma zbankrutowała jeszcze w latach 80., a w 1990 roku doszło do rozwodu z Moserem. Ponoć mniej więcej w tym czasie przyjechał do Teresy do Niemiec syn.
Przedsiębiorcza Polka założyła szybko następny biznes - tym razem była to stacja telewizyjna z filmami porno. Żeby je oglądać, trzeba było mieć dekoder i opłacać abonament. Błyskotliwy pomysł jednak kłócił się z niemieckim prawem, które zakazywało nadawania materiałów pornograficznych. Zaczęły się kontrole urzędników, kłopoty ze spłacaniem kredytów i długów, doszło do głośnego procesu. Orlowski w "zorganizowanym pośpiechu" wyjechała z Niemiec do Hiszpanii, gdzie mieszka w apartamencie z widokiem na morze do dziś.
Co ciekawe, angażowała się też w działalność humanitarną i społeczną, działała na rzecz poprawy warunków życia ludzi potrzebujących. Aktywnie brała udział w akcjach na rzecz osób dotkniętych chorobami wenerycznymi, bo ich położenie dobrze rozumiała dzięki wieloletnim doświadczeniom w branży porno.
Szymańczyk jako "Lady Love" to czysty ogieńAnnę Szymańczyk szczerze uwielbiam od czasu, kiedy zobaczyłam ją w netfliksowym "Znachorze" jako rezolutną i krzepką młynarkę Zośkę, świetna jest też jako nieco wyuzdana i ironiczna Fretka w nowej odsłonie serialu "Camera Cafe". Fantastyczny popis daje także i tutaj jako butna Lucyna Lis. Poznajemy ją, kiedy jest trochę jak reymontowska Jagna: najbardziej pożądana dziewczyna w miasteczku, którą mężczyźni uwielbiają, a inne kobiety się jej boją i nienawidzą. Przygnieciona nieznośną rzeczywistością wyrywa się z owego miasteczka i ucieka do tętniącego życiem, pieniędzmi i imprezami Berlina. Tam poniekąd podpisuje pakt z diabłem i idzie do branży porno, by szybko zarobić ogromne pieniądze, dzięki którym zyska niezależność i pozorną wolność.
Faktycznie zaletą scenariusza "Lady Love" jest to, że pozwala aktorce tę postać pokazać na różnych etapach rozwoju i samopoznania: mnie w niemal każdej z wersji Lucyna Szymańczyk jak najbardziej przekonuje, bo ma dziewczyna niezaprzeczalną charyzmę i naturalnie błyszczy na ekranie. Kiedy trzeba, jest przebojowa i głośna, potrafi też spuścić z tonu i brzmieć poważnie - sprawdza się i jako młoda dzierlatka, i jako doświadczona kobieta. Szczerze podziwiam ją za to, jak przygotowała się do kwestii w języku niemieckim i to, że zachowała zimną krew, kiedy wypadało jej mówić niektóre z kwestii balansujących na granicy krindżu. Nawet w takich sytuacjach ta dziewczyna się broni.
Chciałabym podkreślić, że w ogóle cała obsada, którą w dwóch pierwszych odcinkach widziałam, jest tu bardzo zacnie dobrana. Trudno mi się nie cieszyć na widok Adama Woronowicza, który tutaj gra kochającego i troskliwego ojca, pełnego w dodatku wyrzutów sumienia, że nie jest w stanie swojemu dziecku zapewnić dobrego życia. Ładnie jego postać kontruje Anna Krostowska wcielająca się w matkę Lucyny - jest twarda, przyziemna i dla córki krytyczna. Uroczy jako podstępny i niedobry policjant jest Jacek Król, a Michał Żurawski to świetny materiał na zaciętego polskiego gliniarza. Piotr Trojan, obawiam się, nie dostał roli napisanej na tyle dobrze, żeby mógł pokazać, na co go stać, ale i tak sympatycznie się na niego patrzy w roli pracującego w Berlinie barmana i najlepszego przyjaciela Lucyny. Niemiecki aktor Clemens Schick ("Casino Royale", "Igrzyska śmierci: Ballada ptaków i węży", "Gwiezdne wojny: Andor") wypada odpowiednio egzotycznie i zagranicznie, podobnie jak pochodząca ze Szwecji Lise Risom Olsen.
Nie mogę się też przyczepić do scenografii i kostiumów, te faktycznie oddają charakter epoki i mają miłe dla oka lekkie przerysowanie. Dodajmy do tego napakowaną szlagierami tamtych lat ścieżkę dźwiękową tamtych lat, która stanowi miły dodatek do ciekawie poprowadzonych zdjęć, które często są nader teledyskowe. Od strony technicznej jest zacnie. Mam jednak palący problem z tym, jak ta narracja jest prowadzona.
"Lady Love". Bozia, złe komuchy i pornoZ pełnym bólem muszę przyznać, że w tym, jak napisano scenariusz po prostu widać, że to polski serial. Z jednej strony twórcy chcieli być super odważni i prowokacyjni, pokazać zwariowane obrazki ze świata branży porno, pobawić się w pokazywanie kiczuchy lat 80. i 90., a z drugiej widać, że totalnie boją się oskarżenia, że to może być przez przypadek apoteoza lub pochwała pornografii, albo, że to wszystko jest niepoważne i zrobione tylko po to, by epatować golizną, więc na wszelki wypadek dorzucili soczystą dawkę krytyki głównej bohaterki z różnych pozycji i ustami odmiennych postaci. Owszem, trochę przemycili społecznie słusznego przekazu na zasadzie piętnowania domowej przemocy i małżeńskich gwałtów, ale nie odpuszczają głównej bohaterce ani na chwilę.
Zacznijmy od podstawowego pytania: czy naprawdę nie można w Polsce zrobić serialu o porno, bez mieszania do tego od razu kościoła i religii? Rozumiem, że to nawiązanie do biografii Teresy Orlowsky, że pokazanie, iż główna bohaterka chciała zostać zakonnicą, ale to jej nie wyszło (prześmieszna i jakże brawurowa scena na samym początku), dodaje całej narracji pikanterii. Rozumiem, że pokazujemy ją w kontrze do całego świata i nienawidzących jej za to, że jest atrakcyjna kobiet, a potem pogardzających nią za to, że się nie wstydzi zarabiania na porno mężczyzn. Ale czy naprawdę musimy robić też z nią sceny w trybie "jak trwoga to do Boga"? Czy musimy też w to mieszać uświęcone w Polsce macierzyństwo i cierpiące z powodu "grzechów" oraz wyborów życiowych matki potomstwo? A jeśli to robimy, czy musi być to tak topornie oczywiste? Serio, dialogi w duchu "nie nagrywaj porno, bo potrzebujesz kasy dla dziecka, zrób to dla siebie" to albo źle pojęta emancypacja, albo złośliwy paszkwil: i na kolegę-geja, który ma wyjść na namawiającego do złego demona, i na kobietę, która ma odkryć, że kocha swoje ciało i nie wstydzi się swojej seksualności.
Zobacz wideo "Lady Love" [ZWIASTUN]
Ten serial jest mroczny i pokazuje, że w życiu głównej bohaterki wydarzyło się dużo złego. Podkreśla, że z jednej strony brak perspektyw i brak wsparcia dalszego oraz bliższego otoczenia zmusił ją do opuszczenia domu. Unaocznia, że wielu chciało ja wykorzystać, pognębić, zaszantażować i oszukać. Widzimy, że ona walczy, że jednak się nie poddaje i goni za czymś lepszym. Że nikogo za to nie chce przepraszać, bo nikomu nic nie jest winna - to byłoby fabularnie fajne, gdyby nie to, że ta bohaterka jest matką i to jest dla niej ważne. Ona się broni na różne sposoby, ale wydaje się być na z góry straconej pozycji, bo już na początku serialu widać, że jej nadrzędny cel w postaci dobrostanu córki poszedł w diabły. W efekcie dydaktycznym oczywiście mamy złożony obrazek i ilustrację do stwierdzenia, że każda decyzja ma swoje konsekwencje, a dobrymi intencjami to droga do piekła jest wybrukowana.
Inna sprawa, że scenariusz też nierówno rozkłada akcenty. Niektóre wątki przeciąga ponad miarę, przez co z każdego z odcinków spokojnie można wyciąć około 10 minut bez szkody dla akcji. Naprawdę, aż do przesady pokazano nam, jak Lucyna w swojej miejscowości była gnębiona, jakie paskudne były zawistne koemntarze, jak nie dogadywała się z matką, jaką szują jest komendant, a jakim dzbanem jej mąż. Z drugiej strony pewnych rzeczy mocno podkreślanych w dialogach na ekranie się nam nie pokazuje - tu głównie cierpi wątek przyjaźni z granym przez Piotra Trojana Jankiem. W wiele rzeczy musimy więc uwierzyć na słowo. Mimo wszystko "Lady Love" jednak jakoś tam wciąga i sprawia, że choć Lucyna wydaje się z góry potępiona, to jednak chce jej się kibicować. Ja ciągle mam nadzieję, że jednak serial nie skończy się dla tej bohaterki w sposób najgorszy z możliwych i dlatego następne odcinki włączę z zainteresowaniem - choćby dlatego, że jeszcze nie pojawiło się kilka intrygujących postaci. Jestem ciekawa, jak wypadł taki Ralph Kamiński, w jaki motyw poszedł Borys Szyc.