Dla niektórych "pasterka" oznacza jedno. "Chodziło o to, żeby się ...
— Jak patrzę na to z perspektywy czasu, ultra przykre wydaje mi się to, że ta "pasterka" była dla nich czymś mega wyczekiwanym, najwspanialszą zabawą na świecie. Nie rozumiem, jak można cieszyć się i przeżywać to, że się upije do nieprzytomności i obudzi z giga kacem — opowiada nam 26-letnia Natasza.
"Kluczowym sygnałem alarmowym jest sytuacja, gdy święta zaczynają być organizowane »pod alkohol«. Jeśli jedynym wyznacznikiem świątecznej atmosfery staje się moment otwarcia butelki, a rozmowy koncentrują się głównie wokół trunków, możemy mówić o problemie. Święta w takiej rodzinie stają się jedynie pretekstem do spożywania alkoholu, co przesłania ich prawdziwe wartości — bliskość, tradycję i wspólnotę" — mówiła w rozmowie z Noizz.pl psychoterapeutka uzależnień Anna Prokop.
Pasterka to w swoim prawowitym znaczeniu uroczysta msza odprawiana w nocy z 24 na 25 grudnia. Jednak zdarza się, że "chodzenie na pasterkę" jest tylko hasłem stającym się okazją do powigilijnego spożycia alkoholu. O doświadczenia z tego typu podejściem zapytaliśmy kilku czytelników Noizza.
Dalsza część tekstu znajduje się pod materiałem wideo.
"Szło się tam, żeby się upodlić"— Przez większość życia pasterka dla mnie nie istniała. Nie pochodzę z rodziny, w której wiara odgrywa ważną rolę i Wigilia kończyła się zazwyczaj miłym siedzeniem przy winie/herbacie w rodzinnym gronie — opowiada 26-letnia Natasza. — Wszystko zmieniło się, gdy poznałam swojego już byłego chłopaka — dodaje.
Kobieta opisuje, że wspomniany chłopak przyjeżdżał po nią, potem trafiali na wigilię u niego w domu, po czym szli na "pasterkę".
— Było to spotkanie u jednego z jego kumpli, podczas którego wszyscy doprowadzali się do tragicznego stanu. Zawsze byłam zestresowana, gdy mieliśmy tam iść, bo nie jestem osobą, która lubi pić alkohol, a tam się szło, aby się upodlić, leżeć półprzytomnym na kanapie, wymiotować czy robić burdy — opowiada kobieta, dodając, że taka była "tradycja", że "nie idziesz spotkać się, wypić drinka i pogadać, tylko się »skończyć«".
— Jak patrzę na to z perspektywy czasu, ultraprzykre wydaje mi się to, że ta "pasterka" była dla nich czymś mega wyczekiwanym, najwspanialszą zabawą na świecie. Nie rozumiem, jak można cieszyć się i przeżywać to, że się upije do nieprzytomności i obudzi z giga kacem — konkluduje.
"Spotykaliśmy się w pubie"Inni wspominają w rozmowie z nami, że nawet jeśli nie było to pijaństwo, pasterka również w przeszłości była dla nich okazją do spożywania alkoholu.
— W młodości, kiedy mieliśmy 16-19 lat, chodzenie na "pasterkę" było zwyczajem oznaczającym spotykanie się w gronie znajomych, zazwyczaj w terenie, i pogaduchy przy alkoholu. Nie były to jakieś libacje alkoholowe, ale kulturalne spotkania. Nie miało to nic wspólnego z Kościołem – opowiada Agnieszka.
— W liceum było tak, że moi rodzice i rodzice znajomych raczej nie pozwalali nam spotykać się w Wigilię i święta, "bo to czas dla rodziny", więc mówiliśmy im, że idziemy na pasterkę. Jednak naprawdę spotykaliśmy się w pubie — wspomina Małgorzata.
— W dawnej grupie znajomych, do której należał mój ówczesny chłopak, po kolacji wigilijnej ludzie umawiali się w męskim gronie "na pasterkę", czyli na spotkanie z alkoholem. Szczegółów nie znam, bo mnie nie zabierał — mówi Magdalena.
"Przy stole atmosfera była gęsta"Natomiast 32-letni Jakub chodzenie na "pasterkę" wspomina jako sposób na poradzenie sobie z przytłaczającą atmosferą świąt.
— Wschodnia część Polski, grupa chłopaków i "przymus" z domu, aby udać się do Kościoła tego dnia, gdzie żaden z nas nie miał wzorca, aby to robić choćby w ramach tradycji. Żaden z nas nie był przekonany do kościoła jako instytucji i robiliśmy wszystko, aby jakkolwiek inaczej spędzić ten czas — opisuje, jak wyglądały u niego święta w dzieciństwie.
— Spotykaliśmy się grupą w okolicy lokalnego (wtedy zamarzniętego) zbiornika wodnego i zazwyczaj ktoś starszy przynosił ze sobą jakiś mocniejszy alkohol. Po kilkunastu latach widzę, że to był sposób na odreagowanie wrażeń z kolacji wigilijnej, gdzie pomimo wspólnego posiłku w większości domów atmosfera była tak gęsta, że można było ciąć ją nożem. Rodzinne zjazdy z argumentem, że "wypada", choć w głębi większość się ze sobą nie lubiła, ani nie szanowała, jeśli chodzi o szczere intencje. Poza domem już tak nie było. Alkohol był jednym z elementów przyciągających na tamten moment — opowiada mężczyzna.
Dodaje, że nakłada się na to także kultura picia w święta. — Wigilia w pierwszej dekadzie XXI w. była dniem abstynencji, więc spora grupa z niecierpliwością czekała na wybicie północy, aby napić się w zgodzie z własnym sumieniem — mówi.
Mężczyzna uważa, że "obserwując dzisiejszą młodzież, wydaję się, że teraz wkracza kultura niepicia". — To bardzo raduje. Ludzie są coraz bardziej świadomi, jak silną truciznę i jak mocny narkotyk mogą kupić legalnie, na każdym rogu — stwierdza Jakub.