Rafał Trzaskowski o obietnicach swojego rywala: z ...

1 kwi 2024
Rafał Trzaskowski
Rafał Trzaskowski przekonuje, że nie obawia się kandydata PiS. — Dla mnie większym problemem jest problem wiarygodności Tobiasza Bocheńskiego, a nie jego miejsce urodzenia czy zamieszkania — ocenia — Dziś z niedowierzaniem kręcę głową, kiedy obiecuje wyrównywanie płac, co dawno w ratuszu zrobiliśmy, czy kiedy chce ładu w przestrzeni, kiedy jego koledzy zablokowali nam uchwałę krajobrazową. Ten pan ma straszny problem z wiarygodnością — dodaje — Patryk Jaki był dużo bardziej energiczny i pomysłowy niż dzisiejszy kandydat PiS — ocenia też nasz rozmówca Trzaskowski uważa, że przesunięcie głosowania nad propozycjami aborcyjnymi to był błąd. — Myślę, że spadek popularności Szymona Hołowni świadczy też o tym, że wiele osób, które głosowało na Trzecią Drogę, nie do końca zdawało sobie sprawę z tego, jakie on ma poglądy. Mimo że on zawsze szczerze i jasno o tym mówił — zaznacza Wiceszef KO pozytywnie ocenia sposób przejęcia TVP. — Można było oczywiście zwlekać z tym miesiącami, ale oczekiwanie społeczne było takie, żeby natychmiast wyłączyć pełną manipulacji i kłamstw szczujnię. I to się na szczęście udało. Z poszanowaniem prawa, ale w sposób zdecydowany — uważa Prezydent Warszawy nie chce przenosin pomnika smoleńskiego. — Uważam, że już jest tyle głębokich podziałów w naszym społeczeństwie, że szukanie kolejnego symbolu, który miałby być zarzewiem totalnej awantury, jest nam kompletnie do niczego niepotrzebne — ocenia Trzaskowski Więcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Onetu

Piotr Halicki, Onet: Już za kilka dni, 7 kwietnia, będziemy wybierać radnych, wójtów, burmistrzów i prezydentów. W poprzednich wyborach samorządowych, w październiku 2018 r., zdobył pan 56,67 proc. głosów i już w pierwszej turze został pan prezydentem Warszawy. Czy teraz powtórzy pan ten wynik, a może poprawi? A może jednak będzie druga tura albo ktoś pana pokona? Czego się pan spodziewa?

Rafał Trzaskowski: Wszystko będzie zależało od frekwencji. Jeżeli ta będzie wysoka, jest szansa na dobry wynik. Pięć lat temu w Warszawie była dużo większa mobilizacja, bo cała uwaga społeczeństwa ogniskowała się na wyborach samorządowych, a większość warszawiaków i warszawianek chciała pokazać PiS czerwoną kartkę. My oczywiście pracujemy 24 godziny na dobę, żeby zmobilizować ludzi. I to od tej mobilizacji wszystko zależy.

ZOBACZ RÓWNIEŻZaskakujące wyniki sondażu na prezydenta Warszawy. Będzie druga tura? "PiS udaje, że jest pozytywnie nastawiony do rzeczywistości"

Czy nie zapowiada się jednak, że ta frekwencja będzie niska? Czy to nie jest tak, że ludzie myślą sobie: "dobra, to już załatwiliśmy sprawę w wyborach parlamentarnych, to już teraz możemy już sobie odpuścić te samorządowe"?

Mam nadzieję, że nie. Liczę na to, że wszyscy zdają sobie sprawę z tego, jak ważne są te wybory. Przede wszystkim dlatego, że trzeba wykonać kolejny krok, aby definitywnie odsunąć PiS od władzy i pogrzebać szansę na powrót populistów. Jeżeli wygramy w większości regionów, w większości miast, to doprowadzimy do powolnej dezintegracji PiS-u, który w ostatnich latach był nastawiony tylko i wyłącznie na podział stanowisk i pieniędzy. Widać to choćby po tym, jak politycy prawicy się kłócą między sobą podczas przygotowywania list do Parlamentu Europejskiego.

Jeżeli PiS zdecydowanie przegrałoby, to byłby silny sygnał ze strony wyborców, że dalej odrzucają populistów ze względu na ich niską wiarygodność. Bo dziś PiS udaje, że jest koncyliacyjny i pozytywnie nastawiony do rzeczywistości. Potrzebny jest więc zdecydowany sygnał, że się Polacy na to nie nabierają. Z drugiej strony, wybory samorządowe mają wpływ na rozwiązywanie najważniejszych dla Polek i Polaków problemów — na edukację, bezpieczeństwo, opiekę nad seniorami, poziom lokalnej służby zdrowia, transport — słowem: jakość usług publicznych.

O tym jeszcze za chwilę porozmawiamy, ale pytanie o pana spodziewany wynik wyborczy zadałem nie bez kozery, bo według sondażu sprzed kilku dni, przeprowadzonego przez agencję IRCenter na zlecenie TVP3 Warszawa, ma pan poparcie na poziomie 48 proc. Na drugim miejscu uplasowała się Magdalena Biejat, kandydatka Lewicy z wynikiem 12 proc., a na trzecim — Tobiasz Bocheński, kandydat PiS, z 9 proc. poparcia. Według tego badania jest sporo osób niezdecydowanych — na poziomie 18 proc., więc wiele się jeszcze może zmienić, ale gdyby ten sondaż się sprawdził, byłaby druga tura. Co pan na to?

Powtórzę — wszystko będzie zależało od frekwencji. Pojawiające się sondaże bardzo się od siebie różnią. Tak szczerze, to jednak trudno mi sobie wyobrazić, żeby PiS był aż tak słaby w Warszawie.

No właśnie, ten niski wynik Tobiasza Bocheńskiego w tym sondażu jest zaskakujący.

Inne prognozy pokazują zupełnie inne wyniki.

A którego z pana kontrkandydatów obawia się pan najbardziej?

Trudno mówić o jakichkolwiek obawach. Ja wszystkich traktuję z należytym szacunkiem. Choć trzeba nadmienić, że podczas środowej debaty w TVP nie padały ze strony poważnych kontrkandydatów rewolucyjne, nowe pomysły na Warszawę.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

Trzaskowski: ten pan ma straszny problem z wiarygodnością

Uważam, że rewolucyjne pomysły jednak były. Np. Janusz Korwin-Mikke obiecywał, że zbuduje dwupoziomową jezdnię Marszałkowskiej, z trzema pasami w każdą stronę. Pokazywał nawet projekt.

Właśnie dlatego zastrzegłem, że mówię o kandydatach poważnych. Moi adwersarze albo mówią o tym, co już zostało zrobione, albo o tym, co i tak robimy. Z tym że według nich niektóre moje priorytety można było zrealizować szybciej, ewentualnie lepiej. Zapominają przy tym o kontekście — o pandemii, o wojnie, o tym, że rząd PiS zabrał Warszawie w sumie 11 mld zł. Szczerze, aż jestem zaskoczony, że moi kontrkandydaci nie są w stanie przedstawić spójnej wizji rozwoju Warszawy. No, ale ta niemożność dowodzi także tego, że myśmy po prostu bardzo dużo zrobili.

ZOBACZ RÓWNIEŻ: Incydent podczas debaty. Jeden z kandydatów na prezydenta Warszawy rzucił... świerszczem

Można odnieść wrażenie, że bagatelizuje pan jednak kandydaturę Tobiasza Bocheńskiego i że nie uważa pan, że mógłby stanowić dla pana realne zagrożenie. Mimo że elektorat PiS jest bardzo zdyscyplinowany i głosuje raczej na markę, tzn. na swoją partię, niż na nazwisko konkretnego kandydata.

Proszę mi wierzyć, że nie bagatelizuję pana Tobiasza Bocheńskiego. Pan wojewoda ma jednak poważny problem, bo ciągle mylą mu się role. Kiedy powinien był być niezależnym, apolitycznym urzędnikiem, bo taką funkcję pełni wojewoda — przeobraził się w partyjnego aparatczyka, bo marzył o tym, że jego nadgorliwość zauważy ktoś z partyjnej PiS-owskiej wierchuszki. Teraz z kolei próbuje udawać niezależnego, łagodnego liberała — jawi nam się jako bojownik o prawa kobiet, zieleń, przejścia dla pieszych i uznaje prawa mniejszości.

Pytanie, gdzie był, kiedy kobiety bito pałkami na ulicach Warszawy? Dlaczego wygadywał szkodliwe idiotyzmy o mniejszościach? Dlaczego blokował dobre rozwiązania dla Warszawy? Dziś z niedowierzaniem kręcę głową, kiedy obiecuje wyrównywanie płac, co dawno w ratuszu zrobiliśmy, czy kiedy chce ładu w przestrzeni, kiedy jego koledzy zablokowali nam uchwałę krajobrazową, która miała walczyć z powszechnie zalewającą nas szyldozą. Ten pan ma straszny problem z wiarygodnością, ale jestem daleki od lekceważenia kogokolwiek. Jestem bowiem świadom tego, że w Warszawie jest bardzo silny i mocno zmobilizowany elektorat PiS-u.

Polecamy: Tobiasz Bocheński: żałuję, że sprawiłem przykrość wielu osobom swoimi słowami [WYWIAD]

Czy to nie jest jednak tak, że na podstawie doświadczeń z ubiegłych lat PiS już wie, że w Warszawie nie ma szans na zwycięstwo, więc ją sobie odpuścił, wystawiając kandydata mało znanego i mało rozpoznawalnego, który jak przegra, to wizerunkowo dla partii nie będzie to obciążające?

Sądzę, że każda poważna partia chce osiągnąć jak najlepszy wynik w Warszawie, bo siła kandydata przekłada się na reprezentację w Radzie Miasta. Przypominam także, że prezydentem stolicy był Lech Kaczyński. W związku z tym siła przekonywania populistycznych, niedemokratycznych partii nie powinna być bagatelizowana. Choć pojawiają się uzasadnione pytania o siłę kandydata PiS w Warszawie. Patryk Jaki zdobył prawie 30 proc. głosów, w ostatnich wyborach samorządowych. I to jest pewnego rodzaju punkt odniesienia.

W takim razie, dlaczego PiS wybrał na kandydata do prezydentury Warszawy kogoś, kto — co wszyscy właściwie podkreślają — nie jest z Warszawy, tylko z Łodzi. Czy to nie jest nieco absurdalne?

Warszawę można pokochać od razu. Nauczenie się jej zajmuje więcej czasu. Ale aby naprawdę wczuć się w duszę i rytm naszego miasta, naprawdę potrzeba tu trochę pomieszkać.

ZOBACZ RÓWNIEŻ: Tobiasz Bocheński kandydatem PiS w Warszawie. "Próbuje być badboyem, ale mu nie wychodzi"

Rok to nie za mało? Pan Bocheński sam podkreśla, że mieszka w stolicy od momentu, gdy został wojewodą mazowieckim.

To przyjdzie ocenić warszawiankom i warszawiakom. Dla mnie większym problemem jest problem wiarygodności Tobiasza Bocheńskiego, a nie jego miejsce urodzenia czy zamieszkania.

"Patryk Jaki był dużo bardziej energiczny i pomysłowy niż dzisiejszy kandydat PiS"

Mam wrażenie, że kampania samorządowa w Warszawie jest dosyć niemrawa. Nie ma jakichś wieców, spotkań z wyborcami, nawet billboardów i plakatów jest dużo mniej niż zwykle. Można odnieść wrażenie, że aktywność kandydatów przeniosła się do internetu, na portale społecznościowe. Z czego to wynika?

Przyznam, że ja nie mam takiego wrażenia. W trybie kampanijnym pracuję od trzech miesięcy, właściwie 24 godziny na dobę, także w każdą sobotę i niedzielę. Ponieważ walczę o uchwałę krajobrazową i jestem przeciwnikiem wielkich reklam w centrum miasta, z premedytacją nie pchałem swej podobizny na billboardy. Może dlatego ma pan wrażenie, że mniej widać kampanię. Innego wytłumaczenia nie widzę.

Nie mówię o samych plakatach i billboardach. Nie ma też jakichś spektakularnych wydarzeń, działań na ulicach, a kandydaci — pan również — owszem, spotykają się z mieszkańcami, ale raczej np. w domach kultury i innych zamkniętych obiektach.

W tamtej kampanii samorządowej też nie było spektakularnych wieców. Ale zgoda — więcej osób nią żyło i śledziło jej wydarzenia. Telewizja Publiczna nagłaśniała także każdy ruch Patryka Jakiego, który — też trzeba przyznać — był dużo bardziej energiczny i pomysłowy niż dzisiejszy kandydat PiS. Nigdy nie zapomnę jego nowo narodzonego entuzjazmu dla Legii.

ZOBACZ RÓWNIEŻ: Magdalena Biejat: trudno traktować pana Bocheńskiego jako poważnego kandydata

No i najważniejsze — tamta kampania trwała blisko rok, a nie trzy miesiące. Tak czy inaczej — w tej kampanii pracuję równie intensywnie, jak pięć lat temu. Organizujemy codziennie po kilka wydarzeń, a przy tym ani na chwilę nie przestaję przecież zarządzać miastem. Staramy się wszystkich zmobilizować.

Jakie to wydarzenia, bo najwidoczniej nie wszyscy wyborcy do dostrzegają. W jaki sposób mogą poznać pana program dla Warszawy i jak mogą się z panem spotkać, by dowiedzieć się tego osobiście?

Objechałem już wielokrotnie wszystkie dzielnice, uczestniczyłem w dziesiątkach spotkaniach otwartych z mieszkańcami. Byliśmy na kilku konwencjach krajowych — na kilka godzin wyjeżdżaliśmy z Warszawy, żeby zagrzać koleżanki i kolegów do boju.

Chodzę po bazarkach, po ulicach, rozdaję ulotki z kandydatami, sadzę drzewa, oddajemy do użytku kolejne inwestycje — tramwaj na Kacprzaka, centrum międzypokoleniowe na Białołece, szkoły, żłobki — ostatnio choćby na Targówku, przychodnie, parki i skwery, a ostatnio most pieszo-rowerowy na Wiśle. Naprawdę sporo się dzieje, ale media po prostu media tego wszystkiego nie nagłaśniają, bo najwyraźniej dzieją się teraz dużo ciekawsze rzeczy w polityce krajowej.

Jak Trzaskowski ocenia debatę w TVP

Jedną z form aktywności są debaty z kontrkandydatami. Owszem, był pan na jednej z nich — w środę w TVP Info, ale to był jedyny taki przypadek. Dlaczego nie chodzi pan na debaty?

Przecież właśnie debatowaliśmy w TVP. Otrzymałem kilkadziesiąt zaproszeń na różnego typu pojedynki i debaty. Gdybym poszedł do Wirtualnej Polski, to dlaczego nie miałbym iść do Interii czy Onetu? Gdybym poszedł do "Super Ekspresu", to dlaczego nie do "Faktu"?

Ale jednak do TVP pan poszedł. Dlaczego wybrał pan akurat jako jedyne to właśnie zaproszenie?

Bo TVP to media publiczne, wreszcie obiektywne i niezależne. Myśmy zresztą mówili TVP, żeby zaproponowała Polsatowi i TVN-owi sygnał telewizyjny, tylko że zdaje się, że te stacje nie były tym zainteresowane. Ale wróćmy do sedna pana pytania — nie można przecież przez dwa miesiące kampanii wyborczej zamiast rozmawiać z ludźmi siedzieć w studiu telewizyjnym z kontrkandydatami.

Na wstępie kampanii jasno powiedziałem, że jestem otwarty na debatowanie — umówmy się gdzie i ustalmy szczegóły. I tak się właśnie stało. Nota bene jestem do dyspozycji wszystkich liczących się mediów — organizujemy codziennie konferencję prasową — a nawet kilka — gdzie odpowiadam na wszystkie pytania dziennikarzy — nota bene większość tych samych pytań zadają mi kontrkandydaci. Naprawdę trudno zarzucić mi brak otwartości.

ZOBACZ RÓWNIEŻ: Debata prezydencka w Warszawie. Oto co usłyszałem w tłumie przed siedzibą TVP

To wróćmy do debaty w TVP Info. Byłem akurat w tłumie przed bramą głównej siedziby stacji na Woronicza, wsłuchując się w to, co mówili zwolennicy poszczególnych kandydatów. Z rozmów z sympatykami pana przeciwników wynikało, że — ich zdaniem — podczas tej debaty nie przedstawił pan właściwie programu dla Warszawy na kolejne lata, tylko wykłócał się pan z kontrkandydatami. Jak pan ocenia swój udział w debacie?

Mam wrażenie, że byłem najbardziej konkretny ze wszystkich kandydatów. Odpowiadałem na kolejne pytania dotyczące moich priorytetów, edukacji, służby zdrowia, bezpieczeństwa, transportu publicznego, sypiąc szczegółami i mówiąc dokładnie o programie, tłumacząc, co jest dla mnie najważniejsze. Jeżeli ktoś zarzuca mi brak konkretów, to chyba nie oglądał tej debaty. Zachęcam także do porównania mojego programu — opublikowanego kilka tygodni temu na mojej stronie internetowej — z ogólnikowymi i życzeniowymi propozycjami konkurencji.

A co jest w takim razie dla pana najważniejsze w pańskim programie dla Warszawy?

Całkowita transformacja centrum Warszawy — na zieloną, otwartą, przyjazną dla ludzi przestrzeń publiczną. Najlepszy w tej części Europy ekologiczny i tani transport publiczny. Usługi publiczne na najwyższym europejskim poziomie — edukacja, ochrona zdrowia, polityka senioralna. Bezpieczne miasto gotowe na stawienie czoła wszystkim kryzysom. Przyjazne środowisku zielone miasto z czystym powietrzem. Słowem: Warszawa dla wszystkich, gdzie można iść w Orszaku Trzech Króli i Paradzie Równości.

Skupiłem się na wyznaczaniu trendów i rozwiązywaniu konkretnych problemów — programie walki z niepłodnością, jedynym w Polsce systemie darmowych żłobków, który pozwala dziewczynom wrócić na rynek pracy, rozbudowanym miejskim systemie wsparcia psychologicznego i psychiatrycznego dla młodzieży, najbardziej efektywnym systemie oświetlania ulic, wspieranym przez sztuczną inteligencję, integrowaniem tańczących zumbę i ćwiczących Taekwondo seniorów z młodzieżą i dzieciakami. To są prawdziwe konkrety.

No dobrze, podczas debaty wymieniał pan inwestycje, które się panu udały, od rozbudowy metra i nowe trasy tramwajowe po darmowe żłobki. A może pan powiedzieć, co się panu nie udało podczas tych ostatnich pięciu lat?

Pamiętając o tym, że mieliśmy dwa lata pandemii, podczas której na całym świecie wstrzymane były inwestycje, o kryzysie uchodźczym i finansowym, który spowodował wzrost cen energii i wszystkich możliwych materiałów oraz o tym, że rząd PiS zabrał warszawiakom 11 mld zł, to uważam, że i tak olbrzymią większość naszych obietnic udało się zrealizować. Ale to prawda, że mieliśmy pewne opóźnienia.

Na przykład trzy lata czekaliśmy na decyzję środowiskową dotyczącą tramwaju na Białołękę, lata borykamy się z remontem Sali Kongresowej — co zresztą zostało mi wypomniane podczas debaty — ale to dlatego, że odkryliśmy tam tony azbestu, pierwsza firma realizująca inwestycje zbankrutowała, a koszt całej inwestycji — wymagającej wielkiej pieczołowitości i dbania o szczegóły, bo jest to zabytek — rósł z przetargu na przetarg w zastraszającym tempie. Ważne jednak, że wyszliśmy już na prostą i praca w Pałacu Kultury wre.

"Bardzo negatywnie oceniam tę decyzję marszałka Hołowni"

Po tym, jak marszałek Szymon Hołownia postanowił odłożyć na później głosowanie nad projektem uchwał w sprawie liberalizacji prawa aborcyjnego i dekryminalizacji aborcji, Lewica zapowiedziała, że w takim razie aborcja będzie jednym z tematów wyborów samorządowych. Zresztą podczas debaty w TVP Info również padło pytanie z tym związane: o propozycję przepisu mówiącego o tym, że szpital straci kontrakt z NFZ za odmowę przeprowadzenia legalnej aborcji. Jakie ma pan stanowisko w tych sprawach?

Nie mam wrażenia, że ktoś próbuje ze sprawy aborcji zrobić temat kampanii samorządowej.

Katarzyna Kotula, ministra ds. równości, stwierdziła na jednej z konferencji: "Jeśli marszałkowi Hołowni wydawało się, że odsuwając procedowanie tych ustaw, sprawi, że te wybory samorządowe nie będą o aborcji, to chciałam powiedzieć, że bardzo się mylił. Drogie kobiety, wyborczynie, te wybory samorządowe będą o aborcji, będą o prawach kobiet. Idźcie na te wybory i pokażcie czerwoną kartkę tym, którzy po 39 latach obowiązywania barbarzyńskiego prawa mówią wam "nie teraz, kiedyś, później".

Rzeczywiście, tak się złożyło, że marszałek Hołownia, wbrew wcześniejszym deklaracjom, postanowił odsunąć tę sprawę na przyszłość. Ja bardzo negatywnie oceniam tę decyzję. Uważam, że Sejm powinien był jak najszybciej nad tymi wszystkimi projektami głosować. Jestem zwolennikiem liberalizacji prawa aborcyjnego i też przekonywałem przez wiele ostatnich lat swoje koleżanki i kolegów do tego, żeby zmienić stanowisko Koalicji Obywatelskiej. I to się udało. Nasze zdanie jest absolutnie klarowne — wszystkie nasze koleżanki i koledzy są zobowiązani w Sejmie zagłosować w sposób jednoznaczny za poparciem liberalizacji prawa aborcyjnego.

Dla nas w Warszawie najważniejsze jest zdrowie kobiety. Dlatego od razu po wprowadzeniu przez PiS średniowiecznego prawa podjąłem decyzję, że o zasadności terminacji ciąży będzie decydować konsylium lekarskie, tak, aby ziobrowska prokuratura PiS-owska nie mogła zastraszać lekarzy. Na każdym dyżurze w warszawskim szpitalu jest lekarz gotów pomagać kobietom, a więc ktoś, kto nie powoła się na klauzulę sumienia. Rozumiem i podzielam pogląd pana premiera i pani minister zdrowia, żeby od dziś w szpitalach rządowych priorytetem ma być ratowanie życia kobiet — inaczej niż za czasów rządu PiS. W związku z tym zgadzam się z podejściem, że jeżeli szpital nie będzie priorytetowo traktował życia i zdrowia kobiety, to taka placówka powinna tracić kontrakt.

Kością niezgody między obecnym a poprzednim rządem jest CPK. Jego budowa oznacza, że warszawskie Lotnisko Chopina najprawdopodobniej z czasem zostanie zlikwidowane. Wiem, że pan jest przeciwko takiemu rozwiązaniu. Ale co w takim razie z już wydanymi milionami na CPK? Jeżeli wstrzymana zostanie ta inwestycja, zostaną niejako wyrzucone w błoto? Jakie widzi pan rozwiązanie tej sprawy?

Przecież to nie ja wyrzuciłem te pieniądze w błoto. Problem polega na tym, że PiS wymyślił jakiś projekt, który był kompletnie nieprzygotowany i płacił miliony złotych za pilnowanie pustej łąki. Dopiero dzisiaj w ogóle się rozpoczęła jakaś w miarę merytoryczna dyskusja na ten temat, bo PiS jej nie prowadził w ogóle.

I teraz jak porównać te pieniądze, które PiS wydał na pilnowanie łąki do tych czterech miliardów, które zostały wydane na renowację Okęcia, na doprowadzenie dróg i pociągu do lotniska. To dopiero by były pieniądze wyrzucone w błoto, gdybyśmy nagle zaorali Okęcie. Bo trzeba to jasno powiedzieć: powstanie CPK to wyrok śmierci na Okęcie. Ja uważam, że skoro mamy Okęcie i Modlin, który można rozbudować, CPK nie jest potrzebne.

Czyli według pana rozbudowa lotniska w Modlinie załatwiłaby sprawę potrzeby zwiększenia ruchu samolotów w Warszawie?

Tak. To są grunty Skarbu Państwa, więc też nikogo nie trzeba stamtąd wysiedlać. Mamy właściwie gotowe rozwiązanie. Jeszcze raz podkreślę — Okęcie jest wielkim atutem Warszawy. Uważam, że Okęcie plus Modlin to jest znacznie lepsze rozwiązanie niż topienie miliardów w projekcie wątpliwym.

Obecny rząd po objęciu władzy zapowiedział audyt w tej sprawie. Upłynęły już ponad trzy miesiące, a wciąż go nie ma. Zdaję sobie sprawę, że nie jest pan w rządzie, ale jednak jest pan wiceprzewodniczącym KO, więc zapewne pan wie, dlaczego wciąż go nie ma i kiedy będzie?

Myślę, że powinien być w przeciągu najbliższych miesięcy. Ale też szczerze przyznam, że nie śledziłem dokładnych prac nad tym audytem. Więc tutaj proszę jednak pytać o to moje koleżanki i kolegów z rządu.

"Oczekiwanie społeczne było takie, żeby wyłączyć pełną manipulacji i kłamstw szczujnię"

Pojawił się pan na debacie w TVP Info, a pamiętam, że jeszcze nie tak dawno postulował pan likwidację tego kanału. Złożył pan nawet projekt takiej ustawy. Czy pan się z tego wycofuje?

Większość moich koleżanek i kolegów podjęła decyzję, żeby jednak próbować przebudować TVP Info i inwestować w tę markę. Uznali, że trzeba zawalczyć o wolne media w pełnym aspekcie, włącznie z takim 24-godzinym kanałem informacyjnym. Ja byłem innego zdania. Uważałem, że trudno będzie odbudować zaufanie widzów do tej stacji. Szanuję decyzję KO i skoro zapadła, to ja również zamierzam dołączyć się do walki o to, żeby ten kanał był jak najbardziej niezależny.

Chyba każdy, kto oglądał poprzednie debaty w TVP Info za czasów PiS-owskich, widział, jak tendencyjnie były zadawane pytania, jak wyłączono mikrofony, jak pokazywano inną kamerę kandydatom po to, aby patrzyli nie tam, gdzie powinni, jak podczas debaty prezydenckiej 2020 r. pseudodziennikarze atakowali moją rodzinę. Tymczasem teraz wyglądało to już zupełnie inaczej. Dziennikarze byli obiektywni, nikt nie był faworyzowany. Pytania były niezbyt napastliwe, ale dosyć ostre. Pozwolono na wypowiedź wszystkich kandydatów, nawet jak naruszali pewne granice…

Janusz Korwin-Mikke nazywał pana komunistą. To pan ma na myśli?

Korwin-Mikke znany jest z tego, że, mówiąc oględnie, kocha naruszać granice zdrowego rozsądku, taktu i dobrego smaku. Ale debata była poprowadzona w sposób bardzo profesjonalny. Każdy na pewno widzi dziś różnicę między tym, co było jeszcze kilka miesięcy temu. Dzisiaj każdy sam może sobie znaleźć odpowiedź na to, czy udaje się odbudować niezależność mediów.

Jak pan ocenia sam sposób przejmowania TVP przez obecny rząd? Są głosy, nie tylko ze strony środowiska PiS, że było to nieprzygotowane i niezgodne z prawem.

Uważam, że wszystko było absolutnie zgodne z prawem. Można było oczywiście zwlekać z tym miesiącami, ale oczekiwanie społeczne było takie, żeby natychmiast wyłączyć pełną manipulacji i kłamstw szczujnię. I to się na szczęście udało. Z poszanowaniem prawa, ale w sposób zdecydowany. Najważniejszy jest efekt. Wreszcie nie ma zatruwającej umysły propagandy PiS. Ktoś może powiedzieć, że nie podoba mu się styl przejęcia mediów, albo jakiś format programu, ale dzisiaj nikt nie jest w stanie zarzucić TVP, że jest siedliskiem kłamstwa czy manipulacji. Telewizja publiczna jest w trakcie przebudowy, ale jest wreszcie niezależna i wreszcie są w niej prezentowane zdania wszystkich stron.

Skoro rozmawiamy o zarzutach o łamanie prawa, to takowe pojawiają się również wobec działania służb, w związku ze śledztwem dotyczącym funkcjonowania tzw. Funduszu Sprawiedliwości. Zapewne przygląda się pan tej sprawie. Jak pan to ocenia? Czy służby powinny wchodzić siłą do mieszkań posłów przed uchyleniem im immunitetów i pod ich nieobecność? Mam na myśli m.in. wejście funkcjonariuszy ABW do domów pana Zbigniewa Ziobry i innych polityków Suwerennej Polski.

To może na początek proste porównanie. Kilka dni temu wszyscy cieszyliśmy się, że znowu udało się pobić rekord Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, która zebrała podczas tegorocznego Finału ponad 280 mln zł. Tymczasem politycy PiS i Solidarnej Polski — jak wszystko na to wskazuje — defraudowali równie olbrzymie pieniądze z Funduszu Sprawiedliwości, który miał wspomagać ofiary przestępstw, a wspomagał między innymi fundacje koleżków — prawicowych he

Czytaj dalej
Podobne wiadomości
Najpopularniejsze wiadomości tygodnia