Prof. Piotr Śliwiński: w Szekspirze Barańczaka rozpoznajemy kogoś ...
fot. Joanna Helander/mat. Teatru Ósmego Dnia
Polska Agencja Prasowa: Stanisław Barańczak przez wiele lat był związany z Uniwersytetem im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Jak mocno angażował się w życie uniwersytetu?
Prof. Piotr Śliwiński: Barańczak przez kilka lat pracował na uniwersytecie, został zatrudniony jeszcze zanim skończył studia. Już w tym momencie miał publikacje i wyróżniał się pod wszystkim względami. Był bardzo zaangażowany w ówczesnym zakładzie teorii literatury, którym kierował historyk i teoretyk literatury, teatru i dramatu prof. Jerzy Ziomek - to było znakomite otoczenie. Potem połączył swoją działalność literacką i naukową z działalnością polityczną. Po 1977 roku został współzałożycielem kwartalnika "Zapis", czyli pierwszego po wojnie pisma literackiego, które wychodziło poza zasięgiem cenzury. Tytuł nawiązywał do praktyk ówczesnej cenzury. Na nazwiska niepożądanych osób - w tym wypadku interesują nas pisarze - nakładano tzw. zapis cenzorski, który równał się zakazowi publikacji prac tych pisarzy w wydawnictwach, czasopismach czy gazetach. Zapis poniekąd wymazywał także nazwiska tych osób z przestrzeni publicznej, co oznaczało zakaz pisania o nich. Barańczaka też objął zapis cenzorski. On i inni pisarze objęci lub zagrożeni zapisem założyli czasopismo literackie pod takim właśnie tytułem. Na Barańczaka spadły represje rozmaitego typu i najcięższą z nich było usunięcie z pracy na uniwersytecie. Służba bezpieczeństwa znalazła sposób na to, żeby obciążyć go odpowiedzialnością za rzekome przekroczenie pewnych reguł społecznych. Po 1980 roku ta praca oczywiście byłaby przywrócona, ale w rzeczywistości otrzymał już wtedy propozycję pracy na Uniwersytecie Harvarda w Stanach Zjednoczonych, na którą przystał. To niekoniecznie musiała być praca na zawsze, ale w Harvardzie zaprezentował się bardzo dobrze i pozostał tam do końca swojej aktywności zawodowej.
PAP: Czy prawdą jest, że studenci przychodzili na konkretne kierunki studiów lub zmieniali kierunki, żeby uczestniczyć w wykładach prowadzonych przez Barańczaka?
P.Ś.: Tak, słyszałem od wielu osób, że ktoś znalazł się w Poznaniu, ponieważ jest tutaj Barańczak albo że chciałyby przyjechać do Poznania, gdyby Barańczak tutaj pozostał. To czasami były osoby bardzo wybitne, które później odznaczyły się czy to w literaturze, czy w życiu mediów w Polsce. Trzeba sobie jasno powiedzieć, że wykładowca, który miał taką pozycję literacką, nie ukrywający swojego zaangażowania, o sprecyzowanych poglądach i dużej charyzmie, to była ogromna rzadkość i to Barańczaka bardzo wyróżniało w oczach młodych osób. Druga połowa lat 70. była raczej czasem oportunizmu i dostosowywania się. Zdecydowana większość społeczeństwa ulegała Gierkowskiej propagandzie rozwoju, postępu, rosnącej zamożności i coraz silniejszej pozycji gospodarczej Polski. To był zupełnie inny klimat i sprzeciwianie się tamtej władzy nie było powszechne. To było zachowanie wyjątkowe i ono ściągało też wyjątkowych ludzi o rosnącej świadomości politycznej.
PAP: Barańczak był osobą politycznie zaangażowaną, aktywnie działającą w opozycji, co doprowadziło m.in. do usunięcia go z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Jak te nastroje przejawiały się w jego twórczości?
P.Ś.: Pod wpływem doświadczeń swojego pokolenia z marca 1968 roku - a był wtedy młodym człowiekiem, studentem - obserwował to, co się wówczas w Polsce działo. Była to rzecz wyjątkowo brutalna - pomieszanie nacjonalizmu, populizmu i antyelitaryzmu. Krótko mówiąc, marzec 1968 roku był ekspresją tego, co najgorsze w polskiej historii powojennej - może nie najokrutniejsze, bo były zdarzenia straszniejsze pod tym względem. Kluczową rolę odgrywało kłamstwo, manipulacja językiem i propaganda. Pierwsze tomy poetyckie Barańczaka w dużej mierze były skoncentrowane na pokazaniu kłamstwa albo na próbach odzyskania ukradzionych znaczeń słów. Pokazanie, że takie ich użycie jest próbą prostytuowania języka dla celów politycznych. Później powstał "Tryptyk z betonu, zmęczenia i śniegu", gdzie nadal widzimy bohatera usytuowanego w ówczesnej sytuacji, ale te wiersze pokazują głęboką samotność człowieka w sytuacji biedy, podporządkowania życia, zhomogenizowanej matrycy społecznej, sprowadzenia życia do walki o elementarne przetrwanie, o to, żeby coś kupić, czy - jak się wtedy mówiło - coś załatwić. Z jednej strony były to wiersze doraźne, odnoszące się - to chciałbym bardzo mocno podkreślić - do bieżących doświadczeń. Temu pokoleniu zależało na tym, żeby rzeczywistość była w wierszach obecna, żeby jej nie abstrahować i od niej nie uciekać. Z drugiej strony pojawiające się metafory śniegu, zimy, głębokiego, egzystencjalnego zmęczenia wskazywały jeszcze na coś więcej - pesymistyczne zło życia nie pochodziło wyłącznie z warunków politycznych.
PAP: W 1980 roku Barańczak miał okazję wrócić na UAM, ale otrzymał propozycję pracy na Uniwersytecie Harvarda, którą, jak pan już wspomniał, przyjął. W jaki sposób kontynuował stamtąd swoją działalność?
P.Ś.: Po pierwsze, nadal mógł pisać, co więcej, tam miał warunki do pisania. To był człowiek o niespotykanej pracowitości, który się kochał w pracy przy biurku - z tekstami, które pisał, tłumaczył i komentował. Gdy przebywał na emigracji do Polski docierały jego książki poetyckie np. "Atlantyda", "Widokówka z tego świata", ale też książki eseistyczne - przede wszystkim "Uciekinier z utopii", książka poświęcona Zbigniewowi Herbertowi. No i tłumaczył. Tłumaczył polską poezję różnych współczesnych autorów, np. Wisławę Szymborską, z którą przez cały ten okres wymieniali listy. Tłumaczył dużo literatury polskiej na angielski i dużo literatury angielskiej na polski. Stymulował życie intelektualne Polaków na emigracji w Stanach Zjednoczonych. Współpracował, a nawet współredagował czasopismo literackie "Zeszyty literackie" założone przez Barbarę Toruńczyk. Był niesłychanie aktywny przez całe lata 80. i ta jego aktywność była w kraju dobrze znana. Wydawana poza cenzurą, nielegalnie, konspiracyjnie w państwie totalitarnym literatura świetnie się spisywała.
PAP: Barańczak nazywany jest tłumaczem o absolutnym słuchu językowym. W swoim "Małym, lecz maksymalistycznym manifeście translatologicznym" pisał, że "dla większości tłumaczeń wierszy nie ma wytłumaczenia". Jak odnosi się to do jego własnej praktyki?
P.Ś.: Barańczak napisał książkę "Ocalone w tłumaczeniu", więc doskonale zdawał sobie sprawę, że wybitna twórczość jest w jakimś sensie nieprzetłumaczalna. W związku z tym tłumacza obowiązują pewne zasady i wymagania, na przykład - i to jest może podstawowe - "dobrego wiersza nie wolno przetłumaczyć na zły wiersz". W wierszu, który jest tłumaczeniem innego, możemy doszukać się różnych nieścisłości, możemy powiedzieć, że tłumacz, jest drugim autorem - może nazbyt czasami aktywnym - i to wszystko jest wybaczalne.