Kiedy ekologia trafia na turbulencje czyli jak UE walczy z emisjami ...
O, Brukselo! Jakiż to paradoks udało ci się zgotować! Z jednej strony nawołujesz, abyśmy wszyscy oszczędzali energię, przesiadali się na rowery i elektryczne samochody, a z drugiej strony – każesz samolotom latać dalej i palić więcej paliwa, bo Rosji teraz nie wolno przelatywać nad głową. No cóż, Unia Europejska zawsze miała talent do rozwiązywania problemów w sposób, który tworzy… nowe problemy.
grafika:opracowanie własne
Unia zakazała Rosji lotów nad Europą po inwazji na Ukrainę. W odwecie spodziewanym działaniem rządu rosyjskiego był zakaz lotów nad Rosją dla linii europejskich. Tylko że efektem ubocznym tej polityki jest wydłużenie tras europejskich przewoźników, szczególnie tych lecących na Daleki Wschód. I oto nagle samoloty, zamiast lecieć w prostej linii, zaczynają kluczyć jak w grze „Snake” na starych telefonach Nokii. Trasy stały się dłuższe, a silniki spalają więcej paliwa, emitując więcej CO2 i tlenków azotu. Jakby to powiedzieć… no nie brzmi to jak najbardziej ekologiczny scenariusz, prawda?
Dla Brukseli liczą się eko cele…nawet te nieco jeszcze wyimaginowane…. Tylko zanim dotrzemy do tego ekologicznego Eldorado, będziemy spalać mnóstwo paliwa, które mogłoby posłużyć do wycieczki na Marsa i z powrotem. Jaki w tym racjonalny sens?
Wyobraźmy sobie teraz typowego europejskiego ekologa, który, z rowerem pod pachą, wsiada do samolotu lecącego do Tajlandii, żeby podziwiać rafy koralowe (których, swoją drogą, wkrótce już nie będzie, bo klimat zmienia się szybciej niż ceny w barach turystycznych). Nasz bohater, z niepokojem patrzący na zegarek, dowiaduje się, że jego lot potrwa trzy godziny dłużej, bo samolot musi ominąć rosyjską przestrzeń powietrzną. „Nie szkodzi,” mówi w duchu, „w końcu to dla dobra Ukrainy”. Ale po chwili dodaje z żalem: „Szkoda tylko, że ta ekstra trasa to dodatkowe tysiące litrów paliwa i kilka ton CO2 więcej”.
No właśnie – jak pogodzić te dwa sprzeczne cele? Unia Europejska ma ambitne plany na ograniczenie emisji, a jednocześnie sama przyczynia się do ich wzrostu. Z jednej strony popychamy przemysł lotniczy ku bardziej zielonym rozwiązaniom, a z drugiej każemy latać dłużej i drożej, by omijać złośliwych sąsiadów. To tak, jakbyśmy walczyli o zmniejszenie spożycia cukru, a jednocześnie podarowali każdemu obywatelowi pudełko czekoladek – na specjalną okazję, rzecz jasna.
Czekamy z utęsknieniem na samoloty napędzane SAF i wodorem. Póki co jednak nawet polski ULC nie chce zarejestrować polskiego projektu motoszybowca na wodór. Zatem poczekamy na rozwój sytuacji zapewne jeszcze kilka lat, bo w Polsce zawsze co nagle to po diable…
Tymczasem europejscy przewoźnicy muszą radzić sobie z dłuższymi trasami, większymi rachunkami za paliwo i nieco bardziej zirytowanymi pasażerami, którzy zamiast szybować nad Moskwą, lecą teraz przez pół globu, żeby ominąć polityczne turbulencje. Ekologia? Może na razie odpoczywa w kabinie pilota.
Ale spójrzmy na jasną stronę – skoro i tak wszyscy mówimy o elektrycznych autach i ekologicznych inicjatywach, to może po prostu w następną podróż do Azji zamiast lecieć samolotem, pojedziemy koleją?
Ekologia.pl (Monika Muszyńska)
Zobacz najnowsze artykuły