Wpadki w programach na żywo nie są niczym niezwykłym, dlatego prowadzący i reporterzy pracujący dla porannych śniadaniówek powinni być już do nich doskonale przyzwyczajeni. Czasem zdarzają się jednak rzeczy, które zaskakują nawet najbardziej doświadczonych pracowników telewizji. Potwierdzi to z pewnością Tomasz Zubiliewicz. Pogodynek przeżył niezwykłą przygodę w trakcie dzielnego programu "Dzień Dobry TVN".
Niedzielny odcinek "Dzień Dobry TVN" zdecydowanie obfitował w interesujące wydarzenia z udziałem Marcina Prokopa. Współprowadzący porannej śniadaniówki TVN-u miał tego dnia wyjątkowo cięty humor, co pokazał przy dwóch oddzielnych okazjach. W jednym z momentów programu aż powiało chłodem, gdy został zagadnięty o osobę Szymona Hołowni, a w innym bezpardonowo skomentował wpadkę z udziałem Tomasza Zubilewicza.
Doświadczony pogodynek TVN-u tym razem został wysłany z ramienia programu do Krakowa. Na miejscu zdecydowanie nie przywitała go słoneczna aura, ale to nie ona okazała się największym kłopotem. Zubilewicz doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że tak będzie. Dlatego ubrał elegancki płaszcz, rękawice i zabawną czapkę z pomponami.
Być może taki fikuśny dodatek był spowodowany faktem, że w byłej stolicy Polski stanął już jarmark świąteczny i Tomasz Zubilewicz chciał dopasować się do niego strojem i nastrojem. Problem w tym, że w takim anturażu trudno było go nie dostrzec. W trakcie występu dla "Dzień Dobry TVN" prezenter przyciągnął więc nietypową i wyjątkowo niechcianą uwagę. W pewnym momencie w kadr wszedł mu zagraniczny turysta, który za nic nie chciał opuścić miejsca, w którym stanął. Nie pomagały prośby, groźby czy pytania.
"Więc jeżeli chodzi o temperatury... Are you from England or from Norway?. Nie wie, co robi. Kraków go po prostu oczarował. Wobec tego życzę mu wszystkiego dobrego. Dobrze jest ubrany na tę dzisiejszą pogodę i zdaje się, że jeszcze sobota w nim tkwi" - próbował porozumieć się Zubilewicz, ale bez skutku.
Wyjątkowo uparty turysta w pewnym momencie poszedł bardzo blisko Tomka Zubilewicza, ale ostatecznie temu ostatniemu udało się przekazać wieści o 3-stopniowym mrozie czekającym Polskę wschodnią. Następnie oddał głos do studia, a tam już "popisał się" Marcin Prokop. Prezenter w mocnym, nawet jak na siebie, stylu zażartował: "Nie wiem, czy bardziej Kraków, czy mefedron go oczarował. Prosimy, aby dał jednak spokój naszemu reprezentantowi redakcji".
Na szczęście całą sytuację udało się rozładować i nie było dalszej eskalacji. Zamieszania nie udało się może opanować zbyt szybko, ale ostatecznie sprawa skończyła się tylko wpadką a nie czymś niebezpiecznym.
Zobacz też:
Tomasz Zubilewicz przeszedł spektakularną metamorfozę. To naprawdę on?
Bolesne wyznanie żony Marcina Prokopa. Niemal straciła życie
Po 20 latach TVN pozbył się jej bez żalu. Kalczyńska wciąż czuje ból