Elżbieta Skrętkowska przerywa milczenie: nawet ekipa Kurskiego ...

6 sie 2024

Elżbieta Skrętkowska w rozmowie z Plejadą:

TVP - Figure 1
Zdjęcia Plejada.pl
przyznaje, co usłyszała od dyrekcji TVP podczas niedawnego spotkania na Woronicza wyjaśnia, dlaczego nie chciała, by "Szansa na sukces" wróciła do TVP za czasów "dobrej zmiany" komentuje głośne oświadczenie Telewizji Polskiej sprzed kilku lat mówi o odejściu Wojciecha Manna z "Szansy na sukces" w 2012 r. wyznaje, czy czuje się spełniona zawodowo

Więcej takich artykułów znajdziesz na stronie głównej Onetu

Michał Misiorek, Plejada.pl: Tęskni pani za telewizją?

Elżbieta Skrętkowska: Dobrze wspominam lata spędzone w Telewizji Polskiej, chociaż łatwo nie było. Powinnam więc powiedzieć, że tęsknię. Ale niedawno przekonałam się, jaka atmosfera panuje na Woronicza. Chyba nie chciałabym tam wracać.

W lutym media obiegła informacja, że będzie pani reżyserowała nowe odcinki "Szansy na sukces". Rzeczywiście takie były plany?

Nie wiem, skąd wzięła się ta informacja. Któregoś dnia zaczęli do mnie dzwonić różni życzliwi mi ludzie – w tym moi byli współpracownicy, którzy mówili, że cieszą się z mojego powrotu. Nie ukrywam, że byłam tym mocno zdziwiona, bo z Woronicza nikt do mnie nie zadzwonił. Bardzo możliwe, że wyszło to z Telewizji Polskiej, ale potem cała ta sytuacja była im nie na rękę, więc się ze wszystkiego wycofali.

Po zmianie władzy nikt z TVP się do pani odezwał?

W styczniu, poprzez dziennik podawczy, złożyłam w TVP oficjalne pismo z zapytaniem, co dalej z moim programem i dlaczego pod wymyślonym przeze mnie scenariuszem "Szansy na sukces" podpisuje się ktoś inny. Było to dla mnie kompletnie niezrozumiale. Wierzyłam, że po zmianie władzy na Woronicza ktoś się nad tym pochyli.

Ale zdaje się, że spotkała się pani z władzami Telewizji Polskiej.

To, że w ogóle doszło do tego spotkania, zawdzięczam sumie różnych zdarzeń. Myślę, że ludzie, którzy ze mną wcześniej współpracowali, dość ostro lobbowali za moją osobą. Wydawało im się to nienormalne, że ja – osoba, która stworzyła "Szansę na sukces" i przez lata realizowała ją z wysoką oglądalnością – została odsunięta od programu. Zakładam, że to oni sprawili, że dyrektor generalny Tomasz Sygut po pół roku zadzwonił do mnie i zaprosił na spotkanie.

Jak pani zareagowała na ten telefon?

Powiedziałam, że chętnie z nim porozmawiam. Byłam pozytywnie nastawiona do tego spotkania. Wydawało mi się, że jeśli ktoś mnie do siebie zaprasza, to po to, by dojść do porozumienia. Liczyłam, że będziemy wspólnie tworzyć "Szansę na sukces". Choć nie ukrywam, że nie byłam w stanie wyobrazić sobie siebie na Woronicza. W roli reżyserki widziałam raczej Marzenę Gryzińską – aktorkę, reżyserkę, producentkę, która przez lata pracowała ze mną przy programie i ma ogromne doświadczenie.

Niemiec / AKPA

Elżbieta Skrętkowska na planie "Szansy na sukces" (2011 r.)

Elżbieta Skrętkowska o kulisach rozmów z TVP: jestem bardzo rozczarowana tą sytuacją

Jak wyglądało to spotkanie? O czym podczas niego rozmawialiście?

TVP - Figure 2
Zdjęcia Plejada.pl

Na spotkaniu obecny był m.in. dyrektor generalny – Tomasz Sygut, dyrektor biura programowego – Sławomir Zieliński, a także prawniczka, która kilka lat temu brała udział w spotkaniu dotyczącym "Szansy na sukces" zwołanym przez ekipę Jacka Kurskiego. Cały czas miałam nadzieję, że uda nam się miło i sympatycznie porozmawiać. Tak się nie stało.

To znaczy?

Spotkanie przebiegło w dziwnej i trudnej atmosferze. Gdy przedstawiłam Marzenę Gryzińską i zasugerowałam, że mogłaby zająć się "Szansą…", spotkało się to z mocnym sprzeciwem. Usłyszałam, że TVP ma już przecież swoją ekipę. Po chwili pan Zieliński zapytał: "To co, my nie mamy prawa do tego, żeby zmieniać program i robić z nim, co chcemy?". Nie sądziłam, że dyrektor biura programowego TVP nie orientuje się nawet, jak wygląda prawo autorskie w Polsce. Przecież w ustawie wyraźnie jest napisane, że bez zgody autora nie można przeprowadzać żadnych zmian.

Jego cynizm i pogarda sprowokowały mnie do wypowiedzi publicznej na temat braku kultury obecnych szefów TVP, którzy pokazują nie tylko swój poziom kultury, ale też lekceważący stosunek wobec twórców i ich praw autorskich. Po tej wypowiedzi Zielińskiego dalsza rozmowa nie miała już sensu. Przyszłyśmy pozytywnie nastawione z chęcią współpracy, ale okazało się, że poszłyśmy na wojnę. Gdy razem z Marzeną wyszłyśmy z tego spotkania, wybiegł za nami pan Sygut i obiecał, że do końca czerwca się do mnie odezwie, żeby ustalić termin spotkania w cztery oczy. Do dziś do mnie nie zadzwonił, a mamy początek sierpnia.

Jak się pani z tym czuje?

Nie ukrywam, że jestem bardzo rozczarowana tą sytuacją. Przeraża mnie to, że ci, którzy kreują gusta Polaków, którzy tworzą kulturę, sami są tak niekulturalni. Wszystkim szefom wydaje się, że dyrektorami zostaną na zawsze i nigdy nie rozstaną się z dyrektorskim stołkiem, a dyrektorem się bywa, artystą się jest. Nawet ekipa Kurskiego zachowała się lepiej niż nowa władza TVP. Tamci ludzie przynajmniej próbowali się dogadać i zależało im na współpracy. A ci… Nie mam pojęcia, po co zostałam zaproszona na to spotkanie i jaki był jego cel.

Wyobraża sobie pani jeszcze współpracę z Telewizją Polską?

Ja nie marzyłam o tym, by wrócić na Woronicza. Raczej zależało i wciąż zależy mi na tym, by wróciły do mnie prawa do programu, którego jestem autorką. Nie rozumiem, dlaczego moje nazwisko zostało zewsząd skreślone. Przecież prawo autorskie mówi jasno, że osobiste prawa autorskie są niezbywalne. Oznacza to, że autor ma prawo do podpisania utworu swoim nazwiskiem i nie może przenieść go na inną osobę.

Liczyłam, że na spotkaniu z władzami TVP uda nam się to wyjaśnić. Tak się jednak nie stało. Mam wrażenie, że wraz ze zmianą władzy na Woronicza zostały poobcinane jedynie "główki" od kwiatów, ale łodygi zostały i wrastają coraz głębiej. Przez osiem lat było źle, a teraz jest niewiele lepiej albo nawet tak samo.

W 2019 r. – przed reaktywacją "Szansy na sukces" – również wzięła pani udział w spotkaniu z władzami TVP. Kto wówczas je zainicjował?

Ekipa Kurskiego. Dostałam telefon z informacją, że planowany jest powrót "Szansy na sukces" i propozycję współpracy. Nie chcę wyjść teraz na bohaterkę polityczną, ale od początku wiedziałam, że się na to nie zdecyduję, bo nie chciałam pracować w tamtej telewizji.

Dlaczego?

Po prostu nie zgadzałam z polityką "dobrej zmiany" w TVP.

Ale jednak zdecydowała się pani przyjść na Woronicza na spotkanie. Jakie kwestie były podczas niego poruszane?

Zależało mi na tym, by za czasów "dobrej zmiany" mój program nie wracał na antenę. Robiłam wszystko, by do tego nie dopuścić. Okazało się jednak, że niewiele mam do powiedzenia.

Ireneusz Sobieszczuk / PAP

TVP - Figure 3
Zdjęcia Plejada.pl

Elżbieta Skrętkowska i Myslovitz na planie "Szansy na sukces" (2011 r.)

Elżbieta Skrętkowska komentuje oświadczenie TVP: jakaś bzdura!

Telewizja Polska wydała potem oświadczenie, w którym poinformowała, że nie zgodziła się być pani ani reżyserką, ani konsultantką merytoryczną programu, natomiast zażądała pani wysokiego, dożywotniego honorarium. Ile w tym było prawdy?

Jakaś bzdura! W ogóle nie chodziło o pieniądze. Jestem ostatnią osobą, która miała wygórowane oczekiwania finansowe. Pamiętam, że kiedyś dyrektor Dwójki – Wojciech Pawlak, wezwał mnie na rozmowę i powiedział, że należy mi się podwyżka, choć wcale o nią nie prosiłam. Ta praca dawała mi naprawdę dużo satysfakcji i to było dla mnie o wiele ważniejsze niż wysokość mojego wynagrodzenia.

Zajmowałabym się tym, czym dawniej i zarabiała takie pieniądze jak pan, który zdecydował się robić ten program za mnie, podpisując się pod moim scenariuszem. Mimo że nie przyjęłam tej propozycji, wiele osób i tak łączyło moje nazwisko z reaktywowaną "Szansa na sukces". Mało tego, wiele osób ze środowiska artystycznego nadal żyje w przeświadczeniu, że dogadałam się z TVP, a wszystko, co dzieje się obecnie z programem, wydarza się za moją zgodą i błogosławieństwem.

Tamto oświadczenie zakończono zdaniem: "W przypadku ewentualnych dalszych wypowiedzi pani Skrętkowskiej naruszającej dobra osobiste TVP zostaną podjęte zdecydowane kroki prawne". Jak je pani odebrała?

To był szantaż. Najbardziej żałuję tego, że nie sprowokowałam ich, żeby weszli na drogę prawną. Ale miałam wtedy nieciekawą sytuację rodzinną i odcięłam się od wszystkiego.

Skoro te zarzuty były nieprawdziwe, to nie myślała pani o tym, by pozwać TVP za to, co znalazło się w tym oświadczeniu?

W ogóle się nad tym nie zastanawiałam. Tak naprawdę dopiero teraz pan mi uświadomił, że mogłam to zrobić. Przecież to oświadczenie naruszało moje dobre imię.

Koniec końców "Szansa na sukces" wróciła na antenę. Jak pani na to zareagowała?

Nie obejrzałam ani jednego odcinka nowej "Szansy na sukces". W związku z tym nie odpowiem panu na pytanie o to, jak oceniam nowych prowadzących, które zapewne zaraz by mi pan zadał. Gdybym dalej realizowała "Szansę…" na pewno zatrudniłabym jako prowadzącego Wojtka Jermakowa, który zrobił zastępstwo za Manna w jednym z odcinków. I był fantastyczny.

Z prawnego punktu widzenia – bez pani zgody – powrót "Szansy…" był możliwy? Przecież to pani wymyśliła i nazwę, i formułę tego programu.

W tej sprawie jest tyle niewiadomych i znaków zapytania, że tylko sąd mógłby to rozstrzygnąć. Wiele osób namawia mnie, żebym weszła na drogę prawną. Wiem jednak, że ta sprawa ciągnęłaby się latami. Telewizja Polska to potęga finansowa i niełatwo byłoby z nią walczyć. Natomiast ten temat cały czas do mnie wraca.

W oświadczeniu Telewizji Polskiej z 2019 r., które cytowałem, napisano: "TVP jest jedynym podmiotem uprawnionym do realizacji cyklu. Tytuł programu jest zarejestrowany na TVP jako znak towarowy we wszystkich kategoriach". Jak się pani do tego odniesie?

TVP - Figure 4
Zdjęcia Plejada.pl

Telewizja Polska zarejestrowała "Szansę na sukces" w Urzędzie Patentowym bez mojej wiedzy i zgody. Dowiedziałam się o tym dopiero podczas spotkania z ekipą Kurskiego. Wcześniej nie miałam tej świadomości. Do dziś nie mam pojęcia, na jakiej podstawie do tego doszło. Przecież ja i tytuł, i scenariusz "Szansy…" zarejestrowałam dużo wcześniej w kancelarii notarialnej. Mam na to papiery.

Myśli pani, że zdecyduje się pani jeszcze wejść na drogę prawną?

Mam dwa rozwiązania: albo odpuścić ten temat i już nigdy do niego nie wracać, albo oddać sprawę do sądu. Jeszcze nie wiem, co zrobię.

Rozumiem, że na nowych odcinkach "Szansy…" nie zarobiła pani ani grosza?

Nie, ale nie to jest najważniejsze. Najbardziej zabolało mnie to, że zewsząd usunięto moje nazwisko. Zupełnie jak w słusznie minionych czasach. Wtedy też wymazywało się niewygodnych ludzi. Teraz ktoś inny podpisuje się pod scenariuszem "Szansy na sukces". Ktoś inny podpisuje się też pod scenografią Katarzyny Jarnuszkiewicz i Krzysztofa Kelma, mimo że praktycznie w ogóle się nie zmieniła.

Zadzwonił do mnie wtedy kolega i powiedział, że to skandal, że nie wymieniono ze sceny mojego nazwiska. Koncert prowadzili dziennikarze, z którymi pracowałam przez lata, znali mnie i moje nazwisko nie było dla nich anonimowe.

Jan Bogacz / PAP

Elżbieta Skrętkowska i Violetta Villas na planie "Szansy na sukces" (2007 r.)

Elżbieta Skrętkowska wspomina początki "Szansy na sukces": najtrudniej było mi wymyślić tytuł programu

Pamięta pani, w jakich okolicznościach wymyśliła pani "Szansę na sukces"?

Wychodzę z założenia, że tylko artysta głodny jest wiarygodny. W 1993 r. byłam w trudnej sytuacji, bo z hukiem rozstałam się z warszawskim Teatrem Nowym. Żeby była jasność – nikt mnie nie wyrzucił, sama odeszłam. Wcześniejszym dyrektorem tego teatru był mój mąż. Byłam więc tzw. dyrektorową. A, jak powszechnie wiadomo, dyrektorowe nie są mile widziane w teatrze, zwłaszcza przez następnych dyrektorów. Między mną a Adamem Hanuszkiewiczem doszło do konfliktu.

Gdy zrezygnowałam z etatu, Hanuszkiewicz miał dać mi wilczy bilet. Ostatecznie jednak koledzy z zespołu wstawili się za mną i wszystko rozeszło się po kościach. Ale musiałam znaleźć sobie nowe zajęcie. Od dawna po głowie chodziła mi reżyseria. Niektórzy mówią, że to przez to, że mój mąż Bohdan Cybulski – reżyser, miał na mnie taki wpływ. Być może. Ale nie odpowiem panu na pytanie, jak wymyślałam "Szansę…". Na takie pytania nie ma odpowiedzi.

Dlaczego chciała zrobić pani program związany akurat ze śpiewaniem?

Może dlatego, że sama kiedyś śpiewałam i na Studenckim Festiwalu Piosenki w Krakowie zdobyłam nawet jakieś wyróżnienie… Nie wiem. Co prawda wiedziałam, że śpiewam krzywo i nieciekawie, ale widocznie miałam jakieś ambicje z tym związane. Natomiast najtrudniej było mi wymyślić tytuł programu.

TVP - Figure 5
Zdjęcia Plejada.pl

Jak w Telewizji Polskiej zareagowano na pani pomysł?

Nie byłam jeszcze wtedy zatrudniona w TVP, więc musiałam swoje "wystać" pod gabinetem Niny Terentiew, zanim mnie przyjęła. Po tym, jak przeczytała scenariusz, błyskawicznie go podpisała i zleciła do realizacji. Nina zawsze miała dobre oko do programów. Zapytała mnie, kogo widzę w roli prowadzącego. Bez wahania powiedziałam, że Wojciecha Manna.

Dlaczego akurat na niego padł pani wybór?

Bo błyskotliwy, inteligentny, dowcipny i muzyczny. Miał wszystko. Potem okazało się, że to był strzał w dziesiątkę.

On się od razu zgodził?

Natychmiast. Nie miał cienia wątpliwości.

Czym kierowała się pani, wybierając uczestników do programu?

Intuicją. Stawiałam na te osoby, które nie tylko dobrze śpiewały, ale też miały osobowość. I chyba miałam nosa, bo udało mi się wylansować około 30 mocnych nazwisk. W "Szansie na sukces" pierwsze kroki stawiało też obecnie wielu aktorów – Natalia Sikora, Joasia Kulig, Modest Ruciński, Olga Szomańska czy Marcin Mroziński. Myślę, że w programie dostali wiatru w żagle i zdecydowali się zdawać do szkoły teatralnej.

Słysząc po raz pierwszy Justynę Steczkowską, Anię Wyszkoni czy Kasię Cerekwicką, wiedziała pani, że one zrobią kariery?

Tak. Justynę Steczkowską zapraszałam aż trzy razy do programu. Zależało mi na jej udziale, bo wiedziałam, że jest tak utalentowana i na pewno zrobi karierę. A "wypaliło" dopiero przy utworze "Boskie Buenos" z repertuaru zespołu Maanam.

Zdarzały się też odcinki specjalne, w których udział brali politycy. W jednym z nich wystąpił Donald Tusk. Długo musiała go pani do tego namawiać?

Nie. Pojechałam do Sejmu, spotkałam się z nim i od razu się zgodził. Mało tego, zaśpiewał nie tylko w bożonarodzeniowym odcinku, ale również – wielkanocnym. Wystąpił więc u nas dwa razy. To znaczy, że miał chyba pozytywny stosunek zarówno do "Szansy…", jak i do mnie.

Jakie wrażenie na pani zrobił?

Bardzo go polubiłam. Zapamiętałam go jako uroczego i sympatycznego mężczyznę z poczuciem humoru. Teraz nie mamy żadnego kontaktu, ale podziwiam go jako polityka, który pokonuje szalone trudności i na razie sobie radzi. Chociaż jestem pełna obaw, co będzie dalej.

Gwiazdy chętnie występowały w "Szansie na sukces"?

Bardzo! Najtrudniej było mi namówić Czesława Niemena. Długo się opierał. Nie chciał przyjąć zaproszenia do "Szansy…", ale nie dawałam za wygraną. Co chwilę ponawiałam swoje zaproszenie. W końcu się zgodził. Poczułam dużą satysfakcję, gdy po nagraniu odcinka powiedział mi, że jest zachwycony tym, jak bliźniaczki Balcerzak zaśpiewały "Pod papugami". Bardzo zależało mi też na tym, by zaprosić do programu Ewę Demarczyk. To mi się jednak nie udało. Zawsze powtarzała, że uwielbia oglądać "Szansę…", ale nie usiądzie na tej kanapie. I zdania nie zmieniła.

Ireneusz Sobieszczuk / PAP

Elżbieta Skrętkowska, Anna Dymna i Mazowsze na planie "Szansy na sukces" (2011 r.)

Elżbieta Skrętkowska o odejściu Wojciecha Manna z "Szansy na sukces": bardzo mnie to zaskoczyło

Była pani zdziwiona, gdy w 2012 r. Wojciech Mann postanowił pożegnać się z programem?

Zupełnie się tego nie spodziewałam i bardzo mnie to zaskoczyło. O godzinie 11 – czyli cztery godziny przed startem nagrań – dowiedziałam się, że pan Mann nie pojawi się w studio. Nie chciałam odwoływać nagrania, bo to wiązało się z dużymi kosztami, więc zadzwoniłam do Wojtka Jermakowa – dziennikarza z Olsztyna, którego widziałam wcześniej w jakimś kabarecie i wydał mi się wielce zabawny i inteligentny. Zaproponowałam mu, by poprowadził "Szansę…". Przez 15 minut zastanawiał się, co ma zrobić. W końcu stwierdził, że jedzie do domu po garnitur i przyjdzie do Warszawy. Zażartował, że jest kierowcą rajdowym, więc dotrze na czas.

Ja zrobiłam wszystko, by uratować program i tym samym – telewizyjną kasę. Bo zespół Raz, Dwa, Trzy był już zaproszony, uczestnicy z całej Polski też, publiczność w studio, zbudowana dekoracja. Niestety, dostałam za to po głowie. Wszyscy mieli do mnie pretensje. W każdym innym miejscu na świecie po czymś takim przyszedłby do mnie szef, podziękował i pogratulował, że zorganizowałam wszystko w kilka godzin i nie naraziłam stacji na konsekwencje finansowe. Niestety, w TVP tak to nie działa.

Próbowała pani przekonać Wojciecha Manna, by jednak został?

Nie, dlatego że on dość stanowczo zakomunikował swoją decyzję. Choć tak naprawdę do dziś nie wiem, czemu odszedł. Mówił, że we śnie ukazał mu się Jan Paweł Woronowicz i powiedział: "Już czas". Ale jaki był prawdziwy powód? Z perspektywy czasu wydaje mi się, że mógł już być dogadany z dyrekcją Dwójki na program "Kocham to, co lubię", który chwilę później zaczął prowadzić.

Jak zakomunikowano pani, że "Szansa na sukces" nie będzie już emitowana?

Oficjalnie nie dostałam

Czytaj dalej
Podobne wiadomości