"On i Messi byli najlepsi". Upadły talent Barcelony. Strzelał w LM ...
Miał zrobić większą karierę niż Messi, z którym znakomicie współpracował w młodzieżowych zespołach Barcelony. Potem jednak, także przez poważną kontuzję, nie był w stanie uwolnić niewątpliwie ogromnego potencjału. Dziś Victor Vazquez ma 37 lat i gra w... Andorze. Transmisja El Clasico w sobotę 26 października w Eleven Sports 1 o 21:00. Początek studia już o godzinie 18:00.
Ze względu na rok urodzenia, a także niebywały potencjał, nazywano ich Class of ‘87. Leo Messi, Cesc Fabregas oraz Gerard Pique tworzyli w akademii FC Barcelony zespół praktycznie nie do pokonania. W sezonie 2002/03, jako drużyna U15, nie stracili nawet jednego punktu. Nie tylko im przepowiadano jednak wtedy wielkie kariery. Prawdziwą furorę robił bowiem niezwykle uniwersalny Victor Vazquez. Mógł grać wszędzie. Na obu skrzydłach, w środku pomocy, a nawet jako napastnik. I wszędzie był równie dobry.
- Pamiętam, że Messi i Víctor byli zdecydowanie najlepszymi graczami w naszej drużynie. Czasami toczyli bezpośrednie pojedynki. Jeśli jeden strzelił cztery gole w meczu, drugi strzelał pięć - wspominał Fabregas.
Lepszy niż Messi? Weryfikacja
Nie brakowało wówczas głosów, że Vazquez na tamtym etapie przygody z piłką był nawet lepszy niż Messi. Potem jednak ich drogi rozjechały się już diametralnie. Podczas gdy Argentyńczyk jeszcze jako nastolatek przebił się do seniorskiego zespołu Barcelony i szybko zaczął robić w nim furorę, jego rówieśnik utknął w klubowych rezerwach.
Ostatecznie Vazquez rozegrał tylko trzy mecze w pierwszej drużynie. Najpierw, jeszcze pod wodzą Franka Rijkaarda, spędził na murawie 15 minut podczas ligowego starcia z Recreativo Huelva, a potem już za kadencji Pepa Guardioli pokazał się w Lidze Mistrzów na tle Szachtara Donieck i Rubina Kazań. Temu ostatniemu rywalowi, w pożegnalnym jak się później okazało występie, strzelił nawet gola, ustalając wynik meczu na 2:0:
Co znamienne, każde z tych spotkań Vazquez rozegrał w innym sezonie. Nie potrafił więc na dobre zaistnieć w gwiazdozbiorze z Camp Nou, a na murawę wychodził od wielkiego dzwonu, przede wszystkim wówczas, gdy “Blaugrana” grała o pietruszkę.
Co stało się zatem z tak wielkim talentem, ponoć jednym z największych w historii La Masii? O ile piłkarsko Vazquez nadal wyglądał nieźle, to coraz mocniej dawały o sobie znać jego problemy fizyczne. Zatracił niegdyś imponującą szybkość, a poważna kontuzja kolana, która w pewnym momencie wyłączyła go z gry na ponad dziewięć miesięcy, zostawiła po sobie trwały ślad.
Najlepiej w Belgii i za oceanem
W końcu stało się jasne, że Vazquez nie ma już przyszłości na Camp Nou. Pomocną dłoń do wówczas 24-letniego pomocnika wyciągnął więc belgijski Club Brugge, który zakontraktował go bez kwoty odstępnego. I to, jak się później okazało, był dla Katalończyka bardzo dobry ruch. Zaczął on przede wszystkim grać regularnie, dostał spory kredyt zaufania, występował nie tylko w lidze, ale i w europejskich pucharach. Wyraźnie odżył, a kontuzje, które wcześniej odcisnęły na nim piętno, przestały się go trzymać. Błyszczał przede wszystkim w środku pola, choć od czasu do czasu był jeszcze rzucany po innych pozycjach.
Ostatecznie wychowanek La Masii został w Brugii cztery i pół roku. Rozegrał 170 spotkań, strzelił 25 goli, a asyst, które były jego znakiem rozpoznawczym, zaliczył aż 50. W rekordowym sezonie po jego podaniach koledzy zdobyli 16 bramek, co trzeba uznać za rezultat wręcz imponujący. Poza tym do CV wpadły sukcesy. Te klubowe, takie jak mistrzostwo i krajowy puchar, a także indywidualne, bo po sezonie 2014/15 to właśnie Katalończyka wybrano piłkarzem roku w Belgii.
W końcu Vazquez, świadomy, że kariery na miarę dawnych kolegów z Barcelony już raczej nie zrobi, postanowił zabawić się w obieżyświata. Krótką przygodę z meksykańskim Cruz Azul mógł właściwie spisać na straty, ale zdecydowanie lepiej wiodło mu się potem w Toronto FC. Tam przez dwa sezony imponował na boiskach MLS. Załapał się do najlepszej jedenastki sezonu, wygrał tamtejszy puchar, a liczbowo też wyglądało to po prostu konkretnie, bo tak można chyba określić dorobek 18 goli i 17 asyst w 77 meczach.
Ciąg dalszy tournee
Przez kolejne lata Vazquez kontynuował, zazwyczaj z kiepskim skutkiem, piłkarskie podróże po niemal całym świecie. Grał w dwóch klubach z Kataru, na moment wrócił do Belgii, gdzie rozwiązał kontrakt z Eupen po… jednym rozegranym meczu, a następnie, jako całkiem uznany za oceanem gracz, dostał kredyt zaufania od Los Angeles Galaxy. W tym klubie zaliczał jeszcze ostatnie przyzwoite występy, choć daleko było mu do formy z czasów reprezentowania Toronto. Do tego ostatniego zespołu wrócił jeszcze w 2023 roku, jednak przez kontuzję stracił większość sezonu.
Dziś Vazquez jest natomiast piłkarzem FC Santa Coloma, klubu z… Andory. Trafił tam całkiem niedawno po kilkumiesięcznej przygodzie w Indiach. Dla reprezentowanego obecnie zespołu zagrał póki co tylko raz. Przez 27 minut. Na karku ma już 37 lat i nieuchronnie zbliża się do zawieszenia butów na kołku, stopniowo obniżając sobie poprzeczkę.
Miał zrobić wielką karierę, przyćmiewał ponoć samego Messiego, a na stare lata kopie piłkę w kraju, od którego w Europie gorszą ligę, według rankingu UEFA, mają tylko Gibraltar i San Marino. Bywa i tak. Vazquez to oczywiście nie pierwszy, i też na pewno nie ostatni piłkarz, który miał podbić świat futbolu, a skończył na jego peryferiach. Nawet w samej historii FC Barcelony takich przypadków widzieliśmy już wiele.