Robert Mazurek i jego mango. Czy rzeczywiście mniej ekologiczne ...
Dziennikarz Robert Mazurek zarzucił aktywistce inicjatywy Wschód Dominice Lasocie, że nawołuje ona do ograniczenia spożycia mięsa, a jednocześnie jako wegetarianka zapewne zjada "mango i inne owoce tropikalne", które mają "potężny ślad klimatyczny". Jednak zakładając nawet, że tego rodzaju owoce stanowiłyby większość diety aktywistki, nadal nie byłoby w tym hipokryzji.
Do wymiany zdań pomiędzy młodą aktywistką a dziennikarzem doszło na antenie radia RMF FM. — To jest tak — jestem wegetarianką i mówię: "ludzie nie jedzcie mięsa, bo to powoduje kryzys klimatyczny". A jednocześnie jem mango, marakuję czy wszystkie inne rzeczy, których sprowadzenie do Polski wiąże się z potężnym śladem klimatycznym — stwierdził Mazurek. I nie przekonało go nawet stwierdzenie Lasoty, że ta preferuje raczej polskie jabłka i gruszki, a takie owoce jak mango jada rzadko.
Transport niewielkim czynnikiemOkazuje się jednak, że nawet jeśli sprowadzane zza oceanu mango czy marakuja stanowiłyby lwią część diety aktywistki, to wciąż byłaby ona bardziej przyjazna środowiskowo, niż gdyby, dajmy na to, zamienić te owoce na produkowaną w Polsce wołowinę.
Tak wynika z największej metaanalizy dotyczącej śladu węglowego żywności, opublikowanej w 2018 r. w prestiżowym czasopiśmie "Science".
"Ogólnie rzecz biorąc, żywność pochodzenia zwierzęcego ma zwykle większy ślad węglowy niż żywność pochodzenia roślinnego. [...] W przypadku większości produktów spożywczych — a w szczególności tych, których produkcja powoduje największe emisje — większość emisji gazów cieplarnianych wynika ze zmiany sposobu użytkowania gruntów oraz z procesów zachodzących na etapie produkcji rolnej" — czytamy w artykule na portalu ourworldindata.com podsumowującym badanie.
Natomiast transport "w niewielkim stopniu przyczynia się do emisji". "W przypadku większości produktów spożywczych stanowi on mniej niż 10 proc." — wynika z metaanalizy.