Godzilla i Kong: Nowe Imperium - recenzja filmu

28 mar 2024

foto. materiały prasowe

Gdy w 2014 Legendary Entertainment ogłosiło, że film Godzilla w reżyserii Garetha Edwardsa ma rozpocząć MonsterVerse, podchodziłem do tego sceptycznie. Film jakoś mnie nie zachwycił, a zapowiedzi, że rozgrywa się on w tym samym uniwersum co Kong: Wyspa Czaszki z 2017 roku, przyjmowałem z pewnym niedowierzaniem. Jednak po siedmiu latach Godzilla i Kong spotkali się w końcu na dużym ekranie, by stoczyć walkę wszech czasów. I trzeba przyznać, że produkcja Adama Wingarda miała wszystko, czego po niej oczekiwałem. Świetnie zrealizowane sceny walki i jakiś zarys fabularny, który to wszystko trzymał. Reżyser nie chciał, by rozterki moralne ludzkich bohaterów odrywały nas zbytnio od okładających się po pyskach rozwścieczonych bestii. Trzy lata później Wingard starał się powtórzyć ową sztuczkę z jeszcze większym rozmachem. I wyszło mu to wyśmienicie!

Godzilla i Kong: Nowe imperium - Figure 1
Zdjęcia naEKRANIE.pl

Akcja Godzilla i Kong: Nowe imperium rozgrywa się niedługo po wydarzeniach z filmu Godzilla kontra Kong. Ludzkość już wie, że na świecie istnieje więcej takich bestii zwanych przez nich tytanami. Godzilla wraz z Kongiem stoją na straży równowagi na planecie. I gdy tylko jakaś kreatura chce wprowadzić swoje rządy, jest ona pacyfikowana przez tych obrońców. Co ciekawe, wielki jaszczur i przerośnięty goryl nie przepadają za sobą na co dzień, ale w obliczu zagrożenia potrafią współpracować. Dla większego dobra! O dziwo, to wszystko pięknie ze sobą współgra. Widz przez cały czas jest wciągnięty w to, co dzieje się na ekranie. Nie czuje, by wykreowany konflikt był sztuczny. I nie zwraca uwagi na to, że nie ma tu scenariusza. Rozrywka polega na tym, że podziwiamy, jak potwory stworzone przez CGI okładają się bez opamiętania. Do tego nowe ulepszenie, jakie utrzymał Kong po ostatniej walce, czyni go jeszcze lepszym wojownikiem. Nie będę ukrywać, stał się on dzięki temu również moim faworytem w tej franczyzie. Czy po tym tytule ktokolwiek oczekiwał czegoś więcej? Reżyser obiecuje nam rozwałkę ogromnych rozmiarów i to właśnie dostarcza.

Oczywiście mamy też aktorską obsadę, ale – nie oszukujmy się – już w poprzedniej odsłonie była ona zbędna. Teraz jest podobnie. Postacie grane przez Dana Stevensa, Briana Tyreego Henry’ego i Rebeccę Hall są potrzebne jedynie do komediowych wstawek. Aktorzy nie wznoszą się na wyżyny swoich umiejętności. Widać, że dobrze bawili się na planie, gdy reżyser kazał im wyobrażać sobie 90-metrowe stwory i jeszcze na nie emocjonalnie reagować. Ich role sprowadzają się tak naprawdę do przerywników, byśmy nie spędzili prawie dwóch godzin w kinie jedynie w towarzystwie wrzasków potworów. Jest to zupełnie inne podejście niż to prezentowane w osadzonym w tym samym uniwersum serialu Monarch: Dziedzictwo potworów od AppleTV+.

Godzilla i Kong: Nowe Imperium i Godzilla Minus One znajdują się po przeciwnej stronie skali. Nie da się tych dwóch tytułów postawić obok siebie. Pierwszy to nastawiona na rozrywkę, przeładowana efektami specjalnymi produkcja z serca Hollywood. Drugi zaś to przejmująca historia człowieka, który stara się przeżyć w świecie nawiedzanym przez wielkie monstrum. Gdy wybieramy się na produkcję Adama Wingarda, od początku wiemy, że nie będzie w niej wzruszających scen czy rozterek moralnych. Będzie za to widowiskowa rozróba, która nacieszy nasze oko, ale o której też zapomnimy za dzień czy dwa. Jest to fastfoodowe świecidełko mające na chwilę przykuć naszą uwagę. I jako takie spełnia się wyśmienicie. Dostarcza tyle rozrywki, że trudno jest ją unieść. Trzeba dodać, że to rozrywka wyborna!

Jakość efektów specjalnych jest na bardzo wysokim poziomie, czego nie można powiedzieć o wszystkich wysokobudżetowych filmach, które wyszły w ostatnim czasie. Nie dostrzegłem niedoróbek. Może to zasługa reżysera, który po mistrzowsku dyrygował moim wzrokiem – po prostu patrzyłem tam, gdzie chciał. Nie miałem czasu na przyglądanie się, jak wygląda tło czy inni bohaterowie w danej scenie. Godzilla i Kong w pełni absorbowali moją uwagę. Mamy tu wszystko, z czego słyną takie produkcje. Wielką rozróbę. Widowiskowe sceny. Dopracowane monstra. Wydaje mi się, że wszyscy fani MonsterVerse wyjdą z kina zadowoleni. Jedyne, co mnie dziwi, to fakt, że nad scenariuszem pracowały aż dwie osoby: Terry Rossio i Jeremy Slater. Ta historia jest tak prosta, że mógłbym uwierzyć, że opracowało ją AI.

Czytaj dalej
Podobne wiadomości
Najpopularniejsze wiadomości tygodnia