Haaland robi różnicę. 3 wnioski po meczu Manchester City - Everton

10 lut 2024

Źródło: Agencja BE&W

Manchester City - Figure 1
Zdjęcia Angielskie Espresso

Piłka nożna jest prostsza, niż to przedstawiają w internecie.

Po niezbyt ciekawym, pełnym walki meczu, Manchester City wygrywa 2:0 z Evertonem i wychodzi na prowadzenie w tabeli Premier League. 2 gole strzelił Erling Haaland, a mecz z trybun przez zawieszenie oglądał Sean Dyche. Jakie wnioski można wyciągnąć z tego meczu?

Haaland wrócił i liga może się bać

To była pierwsza tak długa przerwa Haalanda wywołana urazem w barwach Manchesteru City. Jeśli ktoś myślał, że po powrocie zobaczy innego, słabszego zawodnika, to się mylił. Mylą się również ci, którzy nadal próbują snuć teorie o lepszym City bez Norwega. Może nie oferuje aż tak koronkowej gry, upragnionej przez wyznawców Guardioli, ale jest po prostu świetnym piłkarzem.

Gdy wydawało się, że City będzie bić głową w ten niebieski mur przez następne pół godziny, Haaland był w polu karnym po wrzutce i rykoszecie. We właściwym czasie, we właściwym miejscu. Przyjął i uderzył bez myślenia, z właściwą siłą i precyzją. Jak rasowy napastnik, którego potrzebuje każda klasowa drużyna. Jego druga bramka w tym meczu to klasa sama w sobie, połączenie siły, szybkości i wyrachowania. Świetnie ruszył bez piłki, zgubił tym Branthwaita, a gdy młody Anglik do niego dobiegł, przestawił go dzięki sile fizycznej i idealnie wykończył akcję. Takie spotkania mogą być kluczowe dla losów mistrzostwa i to idealny przykład, że Haalanda ta drużyna potrzebuje.

Manchester City - Figure 2
Zdjęcia Angielskie Espresso
Everton za to nie ma pół dobrego napastnika

To był niezły mecz Evertonu. Dyche udowadnia, że nie trzeba kwadratowych jaj, jedynie dobrego treningu i nastawienia piłkarzy, by stworzyć solidną drużynę. Wciąż jednak taka drużyna potrzebuje więcej jakości w formacji ataku, bo ostatecznie liczy się skuteczność pod bramką przeciwnika. Jak mawiał trener Evertonu: „Kick it in the net. It’s not rocket science”. Niestety, dla jego obecnych napastników, to jest rocket science.

Dominic Calvert-Lewin kontynuuje swoją 13-meczową serię bez gola. W spotkaniu z City miał kilka sytuacji, gdy wystarczyło podnieść głowę, podjąć lepszą decyzją, by coś z tego wyszło. A wyszedł jedynie całkowicie nieudany lob. Wprowadzony w drugiej połowie Beto miał dwie sytuacje, w jednej nawet strzelił gola. Co z tego, skoro w obu przypadkach był na dwumetrowym spalonym i biegał bez mapy. Jeśli grasz z Manchesterem City, będziesz miał 2-3 sytuacje na stworzenie zagrożenia. I wymagasz od swoich napastników, by byli we właściwym miejscu, a potem chociaż trafili w prostokąt zwany bramką.

Letnie transfery City nie były specjalnie udane

Za mało się mówi o tym, jak fatalnym transferem jest Matheus Nunes. I Mateo Kovacić. W podobną kategorię wpada Josko Gvardiol. Jeremy Doku jakoś się broni, ale spuścił z tonu po świetnym starcie sezonu. W sumie City wydało na nich około 210 milionów funtów. Można śmiało powiedzieć, że to kiepsko wydane pieniądze, jak na ten moment.

Dziś jednak czas na grillowanie Nunesa. Kosztował klub z Manchesteru około 55 milionów funtów, a do tej pory ciężko wskazać jego dobry mecz w nowych barwach. W meczu z Evertonem w pierwszej połowie zanotował szaleńcze liczby:

0/3 celnych dośrodkowań 0/3 udanych dryblingów 0/2 udanych długich podań 0/3 wygranych pojedynków 12 strat piłki

Może odpalą w drugim sezonie, ale na razie letnie zakupy Guardioli wyglądają słabo. A trochę mało się o tym mówi, biorąc pod uwagę jak obrywają nowi zawodnicy Chelsea, Arsenalu czy Manchesteru United.

Czytaj dalej
Podobne wiadomości