Magia w reprezentacji Polski. Trener mówi, co Sochan musi zrobić ...

11 wrz 2023
Trener reprezentacji Polski

W niedzielę w Manili zakończyły się mistrzostwa świata, które wygrali Niemcy przed Serbią, Kanadą i USA. Polacy nie brali w nich udziału, przepadli z kretesem w eliminacjach, w których w 2021 r. debiutował w roli selekcjonera Igor Milicić. Chorwat z polskim paszportem miał jednak bardzo dobre ostatnie 12 miesięcy - po czwartym miejscu na EuroBaskecie w 2022 roku, w sierpniu bialo-czerwoni bez porażki wygrali turniej prekwalifikacyjny do igrzysk w Paryżu. Z Miliciciem, który poza kadrą prowadzi także włoskie Napoli Basket, rozmawialiśmy o ostatnich tygodniach w wykonaniu reprezentacji Polski, ale też planach na przyszłość.

Zobacz wideo Sochan w Polsce z NBA: W przyszłym roku na pewno będę grał w kadrze

Łukasz Cegliński: Oglądał pan mistrzostwa świata?

Igor Milicić: Nie wszystkie mecze, bo prowadzę treningi, przygotowuję zespół do sezonu i nie miałem po prostu czasu na takie oglądanie, jak bym chciał.

Ja oglądałem bez przerwy i mam jedno spostrzeżenie - brakowało Polski.

- No brakowało, brakowało…

"Mnie nie interesuje wynik tu i teraz, to czy wygramy w najbliższych miesiącach jeden mecz więcej lub mniej. Chcę zbudować coś, z czego będziemy korzystać w przyszłości" – tak pan mówił przez debiutem w roli selekcjonera, który przypadał właśnie na eliminacje mistrzostw świata. Przegraliśmy je szybko, odpadliśmy już w pierwszej rundzie. Gdyby jeszcze raz miał pan zacząć pracę z kadrą, to eksperymentowałby pan mniej, postawiłby pan na grę przede wszystkim o wynik?

- Ja na pewno wtedy nie eksperymentowałem. Powoływałem najbardziej perspektywicznych, najlepszych zawodników. Trzeba pamiętać o tym, że w tych pierwszych okienkach, w których prowadziłem zespół, mieliśmy duże kłopoty z kontuzjami. Urazy mieli Michał Sokołowski czy Mateusz Ponitka i nie mogli przyjeżdżać na zgrupowania, na mecze. Nie wiadomo, jaki byłby wynik, gdyby byli z nami. Ale myślę, że na pewno lepszy.

Mówi pan, że powoływał graczy najlepszych, ale jednak w pierwszych okienkach nie było wśród nich Aarona Cela, A.J. Slaughtera czy Damiana Kuliga. Odmłodzenie kadry było dość radykalne. 

- AJ nie mógł przyjechać, byliśmy z nim w kontakcie. Damian z kolei powiedział mi, że kończy karierę reprezentacyjną. Oczywiście, ja wiem, że media domagały się powołania jednego czy drugiego gracza, ale trzeba też pamiętać, że niektórzy z nich po prostu już nie byli w stanie sprostać wymogom energetycznym na poziomie, na jakim chcemy grać w kadrze. 

Z drugiej strony praca, którą wtedy wykonaliśmy, była podstawą do budowy zespołu – przekonaliśmy się, kto może grać w kadrze w przyszłości, a kto nie. Wyciągnęliśmy z tamtego okresu wnioski i kto wie, może gdyby nie one, to nie mielibyśmy takiej reprezentacji, jaką mamy dzisiaj.

Nieudane eliminacje były fundamentem udanego EuroBasketu?

- Gdy obejmowałem reprezentację, to mówiłem: zaczynam pracować nad dobrą przyszłością kadry, a nie na tu i teraz. Zależało mi na tym, by zbudować coś na wiele lat do przodu, by wytworzyć kulturę tej reprezentacji. Drużyny, w której jest trzon, ale też otwartość na dawanie szansy młodszym graczom, którzy na nią zasługują. Takie podejście ma nam dać sukces.

W jakim stopniu ta kultura reprezentacji, drużyny, jest już wytworzona?

- Gdybyśmy wzięli w nawias nieudane eliminacje mistrzostw świata, to myślę, że plan jest wykonany z nawiązką. Zawodnicy wykonali świetną robotę – pracę wykonują chętnie, z sercem, od nich zależy najwięcej. Myślę, że mamy już swoją tożsamość i każdy z naszych rywali podchodzi do nas z szacunkiem. Mamy swój styl, który jest rozpoznawalny w Europie. Pracuję teraz we Włoszech i słyszę, jak mówi się o tym, jak wygląda drużyna reprezentacji Polski.

No właśnie, jak wygląda? Jakby pan określił ten styl, tę tożsamość? Na przedmeczowych odprawach powtarza pan, że macie być nieznośni, irytujący dla rywali.

- Gramy nowoczesną koszykówkę, w której każdy zawodnik wnosi coś do drużyny. Pierwsza rzecz to ta zespołowość. Druga – duża fizyczność. A trzecia, może nawet podstawowa, to zadziorność. Jesteśmy zespołem, który chce robić wyjątkowe rzeczy, poświęcając swój czas, ciało i wszystko co mamy, żeby Polska była dumna, z tego, co robimy.

Podczas turnieju prekwalifikacyjnego do igrzysk w Gliwicach podpytywaliśmy ludzi z obozu kadry o najważniejsze cechy, wyróżniki drużyny pana poprzednika Mike'a Taylora i obecnego zespołu Igora Milicicia. O pierwszej usłyszeliśmy, że podstawą sukcesu była atmosfera. O tej drugiej, obecnej, że jest nią Mateusz Ponitka.

- Na pewno pozycja Mateusza jest wyjątkowa. To nasza jedynka, rozgrywający i on nam daje wyjątkową jakość. Podstawową, dodatkową – jakkolwiek tego nie nazwać. Ustawiłem go na pozycji, na której nikt wcześniej nie dawał mu takiej roli i to się sprawdza. Zespół wierzy Mateuszowi, ja mu wierzę i widzę, że ta jego rola, którą kiedyś narysowałem sobie w głowie, jest w 110 procentach spełniana.

Ponitka urósł też jako kapitan – zawsze był w kadrze postacią ważną, ale teraz jest kimś, kto trzyma zespół w swoich rękach na boisku i poza nim.

- To wszystko widać na boisku, na treningach. Powtórzę: zespół wierzy Mateuszowi, Mateusz spełnia się w tej roli znakomicie i to jest jedna z głównych przyczyn, dla których osiągamy dobre wyniki. Hierarchia w drużynie jest ułożona, ale nasz jedenasty, dwunasty zawodnik też może być najważniejszą postacią w danym momencie. To też nasza siła.

Jak budowaliście potwora polskiej koszykówki, jak określił pan niedawno Aleksandra Balcerowskiego? Niesamowicie zmienił się przez ostatni rok.

- Zmieniły go wiara w siebie, szansa i rola, którą otrzymał. Bardzo ważna w tym wszystkim była także obecność w jego życiu Mateusza Ponitki czy trenera Dominika Narojczyka. Sam Olek o tym często mówi, a mnie cieszy to, że ludzie z kadry pomagają sobie i są dla siebie także poza okienkami. Jestem z nich bardzo dumny. A wracając do Olka, on swoją obecnością na obwodzie rozszerza boisko, ale gramy też na niego pod kosz, mamy różne zagrywki, w których wykorzystujemy jego różne talenty – warto pamiętać, że Olek w kadrze notuje blisko trzy asysty na mecz. Jego umiejętności i możliwości są w reprezentacji widoczne gołym okiem i to kolejny przykład na to, że kadra rośnie z zawodnikami, a zawodnicy mocno rosną z kadrą.

Kadra rozrasta się też o zawodników nowych - zbudowanie Balcerowskiego to jedno, ale wprowadzenie do reprezentacji Aleksandra Dziewy, Igora Milicicia juniora, Andrzeja Pluty, Przemysława Żołnierewicza to kolejna rzecz, która się panu udała.

- O tym właśnie mówiłem na początku, to była podstawowa rzecz, od której zaczęliśmy ten projekt. Oczywiście nie wszyscy zasługują na powołanie, pierwszym krokiem musi być ich dobra praca i dyspozycja w klubach, natomiast są koszykarze, którzy bez wątpienia w kadrze grają dużo lepiej niż w klubach. Trzeba im dać im szansę i ustawić tak, by mogli grać skutecznie na wysokim poziomie. I właśnie my w kadrze pokazujemy że to jest możliwe. Teraz musimy się zastanowić, dlaczego w klubach nie mają ważnych ról, odpowiedzialności. Chodzi też o to, żeby koło się nakręcało samo – więcej zawodników w ważnych rolach w klubach, to większa możliwość ich wyboru do kadry narodowej. Lepsza ekspozycja w kadrze narodowej, to większa szansa na transfer do silniejszej ligi. A im więcej graczy w Europie, tym lepsza opinia o polskich graczach i to koło się kręci. Kadra to wszystko napędza, ale kluby tez musza dołożyć swoją cegiełkę.

Jest taki zawodnik, o którym rozmawia się mniej, a on w każdym meczu daje może nawet najwięcej po obu stronach boiska. Nazywa się Michał Sokołowski.

- On zawsze był ważną postacią drużyny, ale teraz jest jednym z liderów w każdej płaszczyźnie. Koledzy w niego wierzą, naśladują go, a to daje dodatkową siłę "Sokołowi", żeby robić wyjątkowe rzeczy. Michał jest zawsze świetnie przygotowany fizycznie, a dodatkowo to gracz, który po prostu czuje koszykówkę, rozumie ją. Gra zawsze mądrze i odpowiedzialnie. Dla mnie nie było niespodzianką to, jak zagrał w prekwalifikacjach do igrzysk, myślę, że duet Ponika – Sokołowski jest jednym z najsilniejszych obwodowych duetów w Europie. I mam nadzieję, że jeszcze Europę o tym przekonamy.

Widzi pan Jeremiego Sochana w kadrze?

- To najbardziej zależy od samego Jeremiego. On na pewno ma umiejętności, żeby grać w reprezentacji i bardzo by nam pomógł. Natomiast kadra w każdym okienku meczowym składa się z graczy, którzy chcą bardzo, bardzo mocno w niej grać i dla niej się poświęcić. Dać wszystko, co jest najlepsze, poświęcić indywidualność dla zespołu. To jest jasne i klarowne. Ja wierzę, że Jeremy będzie miał zdrowie i mentalną siłę, żeby dołączyć do nas na tych warunkach.

Co mógłby dać tej drużynie na boisku?

- To nie jest ten czas, by o tym rozmawiać.

Ale dopytam, bo z obserwacji jasno wynika, że atakujący deskę, mocny fizycznie wysoki skrzydłowy mogący bronić graczy na kilku pozycjach idealnie uzupełniłby pański zespół.

- Na pewno mieliśmy różne plany dotyczące gry podczas turnieju w Gliwicach w zależności od zawodników, których mielibyśmy do dyspozycji. Także z Jeremym. On jest na tyle uniwersalnym zawodnikiem, że może podać, zdobyć punkty, obronić rywali z różnych pozycji. Może robić na boisku wiele, ale jak już będzie w kadrze, to wtedy konkretnie będziemy mówić o tym, co może zrobić na boisku.

Będzie problem, żeby go wkomponować? Można sobie wyobrazić sytuację, w której starszyzna, liderzy kadry, będą patrzeć bokiem na zawodnika, który dwukrotnie odmówił reprezentacji, a jak przyjechał ostatnio do Polski na kamp "Koszykówka bez granic", to witały go tłumy.

- Nie będzie problemu. Jeśli Jeremy zdecyduje się grać w reprezentacji, to będzie to znak, że świadomie chce być częścią naszego zespołu. Zespołu, który już ma swój charakter, ma swoją magię. 

Aleksander Dziewa, Dominik Olejniczak, A.J. Slaughter, Andrzej Mazurczak – po tym, jak odmówili przyjazdu w tym roku drzwi do kadry są przed nimi otwarte czy zamknięte?

- Każdy przypadek jest inny. Niektórzy zawodnicy mieli poważne uzasadnienia, by nie przyjeżdżać, inni mniej poważne, jeszcze inni w ogóle nie mieli takich powodów. One na pewno będą miały wpływ na dalsze powołania.

Znów dopytam – Dziewa w wakacje brał ślub, teraz zaczyna sezon w Bundeslidze. Jeśli będzie grał dobrze, to rozumiem, że będziecie rozmawiać?

- To nie jest czas, aby o rozmawiać konkretnie o danym zawodniku. Przyjdzie moment powołań, będziemy mogli usiąść i porozmawiać.

Rozpoczynające się w lutym eliminacje do EuroBasketu 2025 rozegramy jako współgospodarz turnieju, poza konkursem – jakie będzie pańskie podejście? Ponitka, Balcerowski, Sokołowski będą odpoczywać, a pan będzie dalej poszerzał kadrę, czy zagrają najlepsi i śrubujemy serię zwycięstw, która obecnie wynosi już dziewięć?

- Spróbujemy to połączyć, ostatecznej decyzji o kierunku, w którym pójdziemy, jeszcze nie podjąłem. Na pewno utrzymamy nasze założenia, hierarchię, styl i pewność siebie, ale te mecze będą też szansą na powołania dla kolejnych graczy, by udowodnili, że zasługują na grę w reprezentacji, że mogą jej pomóc. Ale nie ma co wybiegać w czasie – zobaczymy, kto będzie zdrowy, kto będzie dostępny.

Na jakich pozycjach, w jakich formacjach, w jakich aspektach musi pan przede wszystkim rozwinąć zespół? Są tożsamość, charakter i magia, a gdzie są rezerwy?

- Wszędzie. Nie ma pozycji, nie ma aspektu, w którym nie moglibyśmy być lepsi. Ten zespół wciąż może iść do przodu, każdy procent ulepszenia naszego grania będzie kluczowy w najważniejszych meczach kwalifikacji do igrzysk lub na EuroBaskecie 2025 w Polsce.

Możliwe, że zespół wzmocni nowy gracz naturalizowany – bliski uzyskania obywatelstwa jest Jonah Mathews, o polski paszport chce się starać mający tutejsze korzenie Brandin Podziemski. Obaj są graczami obwodowymi, ale o innej charakterystyce – który z nich byłby w pana zespole bardziej przydatny?

- I jeden, i drugi mają taki profil gracza, że na pewno nam pomogą. Wiem, że dokumenty Jonaha są złożone, czekamy ze zniecierpliwieniem, aż dostanie obywatelstwo, liczę, że stanie się to lada dzień. Jeśli chodzi o Podziemskiego, to nie wiem, jak wygląda sytuacja w jego przypadku, na jakim on jest etapie. Ale generalnie pierwsze pytanie odnośnie do naturalizowanych graczy brzmi: jak bardzo oni chcą się dostosować do tego, co już stworzyliśmy? Na pewno żaden dodatkowy zawodnik tej reprezentacji drastycznie nie odmieni, ale może jej pomóc i sprawić, że będzie lepsza. Jeden warunek: musi mieć odpowiednie nastawienie.

Za rok reprezentacja będzie walczyć w turnieju kwalifikacyjnym do igrzysk. O awans będzie szalenie ciężko, ale gdyby się udało – byłoby to wielkie osiągnięcie.

- To jest nasze marzenie, ale o szansach nie chcę mówić. Dopiero poznaliśmy komplet 24 drużyn, które będą losowane do grup. Ale wierzymy, że jesteśmy w stanie dostać się na igrzyska. Będzie ciężko, ale budujemy ten zespół, by osiągał rzeczy wielkie. Mamy rok na to, żeby zrobić krok do przodu, a potem się dobrze zaprezentować i sprawić kolejną niespodziankę po EuroBaskecie.

To jeszcze zapytam o EuroBasket 2025, bo gdy ostatnio przedłużał pan kontrakt do czerwca 2026 roku, prezes PZKosz Radosław Piesiewicz powiedział, że celem na tej imprezie będzie medal.

- Powtarzałem już, że moim marzeniem jest, by Polska grała o medale. Na razie zagraliśmy o brązowy medal, choć na ostatnim EuroBaskecie nie udało nam się go zdobyć. Ale to wciąż jedna z moich największych ambicji – żeby na zawodnikach reprezentacji Polski w koszykówce zawisł medal. To jest coś nadrzędnego, coś co mi przyświeca.

Po EuroBaskecie wszedł pan na inny poziom trenera, zaczął pan być zatrudniany w Europie – był objęty w trudnym momencie turecki Besiktas, z którym udało się utrzymać w ekstraklasie, teraz jest włoskie Napoli. Kariera rozwija się zgodnie z ambicjami?

- Na pewno nie mogę narzekać. Wykonana praca i jej dobry wynik prędzej czy później się odwdzięczą. Ja wciąż się rozwijam jako trener, robię różne rzeczy, żeby nie stać w miejscu. Robię swoje, jestem zadowolony z tego, gdzie jestem, ale na pewno chcę więcej.

Beskitas objął pan w trakcie sezonu i w trudnej sytuacji z celem utrzymania zespołu w lidze. To się udało, ale w klubie pan nie został. Była na to szansa?

- To był bardzo ciężki i bardzo dziwny sezon, który dla mnie był dużym doświadczeniem. Gdy przejąłem zespół, byliśmy jedną nogą w drugiej lidze, potem był moment, w którym mogliśmy walczyć o play-off. Na koniec było zadowolenie, że Besiktas nie spadł po raz pierwszy z ekstraklasy, ale jednocześnie niesmak, przynajmniej u mnie. Nie udało się zdobyć czegoś więcej. Równocześnie styl, w którym plan zrealizowaliśmy, nie był zadowalający na tyle, byśmy wszyscy chcieli iść razem po kolejne wyzwania. Miałem w Stambule kontrakt na kolejny sezon, ale ugodowo, naprawdę ugodowo, się rozstaliśmy.

Przejście do Napoli Basket, 12. drużyny we Włoszech w poprzednim sezonie, to krok do przodu, do tyłu?

- Powiem tak: pierwszy raz na europejskiej scenie mogę budować zespół, ale jednocześnie jest też plan, aby rozwinąć ten klub organizacyjnie. Podobnie do tego, co udało nam się zrobić w Anwilu. We Włocławku, z organizacji, która była trochę w dołku, podnieśliśmy klub na bardzo wysoki poziom pod każdym względem. Miałem kilka innych ofert, ale to były raczej krótkoterminowe wyzwania, bez planu na budowę czegoś wielkiego. W Neapolu tymczasem dostałem trzyletnią umowę z zadaniem rozwinięcia klubu. W pierwszym roku mamy spokojnie się utrzymać, w drugim roku powalczyć o play-off, a w trzecim zaatakować miejsca, które prowadzą do europejskich pucharów.

I żeby te cele realizować zabrał pan ze sobą z Besiktasu Michała Sokołowskiego. Co on takiego w sobie ma, że stał się człowiekiem Igora Milicicia?

- To jest idealny zawodnik do mojego systemu, do mojego postrzegania koszykówki. Może grać na wielu pozycjach, jest uniwersalny w ataku – zagra tyłem do kosza, dobrze poda, pobiegnie do kontry, zbierze piłkę, trafi za trzy. W obronie jest graczem, który włoży głowę tam, gdzie ktoś nie włożyłby nogi. Jest inteligentny, zna moją taktykę i mam szczęście, że kolejny raz jestem w stanie podpisać z nim kontrakt.  Daje dodatkową energię, a do tego jest wspaniałym gościem poza boiskiem, to wzór sportowca. Myślę, że jego wartość jest większa niż się wydaje. Uważam, że Michał spokojnie mógłby grać w Eurolidze. I moim ukrytym marzeniem jest to, bym kiedyś go mógł prowadzić właśnie w Eurolidze.

Czytaj dalej
Podobne wiadomości
Najpopularniejsze wiadomości tygodnia