Apel Wassermann mógł przesądzić o wygranej Miszalskiego. Wojna ...

Małgorzata Wassermann wyłamała się z oficjalnego stanowiska partii - udzieliła poparcia Miszalskiemu. Niewielka różnica głosów wskazuje, że jej apel mógł zaważyć na przegranej Gibały, na którego stawiało całe PiS. Teraz nad jej głową zbierają się czarne chmury.

Gdy Łukasz Kmita przegrał w pierwszej turze wyborów na prezydenta Krakowa, PiS wybrało strategię "wszystko, tylko nie PO" i przekazało poparcie Łukaszowi Gibale. 12 kwietnia po jego stronie opowiedziała się oficjalnie Beata Szydło.

Małgorzata Wassermann postąpiła jednak na przekór. W swoich mediach społecznościowych zamieściła post, w którym oznajmiła, iż nie wyobraża sobie oddania głosu na tego kandydata. Powodem miało być to, iż jego taktyka polega wyłącznie na "kwestionowaniu wszystkiego wokół" oraz jego bliska współpraca z Januszem Palikotem. Posłanka uznała, iż poparcie osoby, która w 2012 r. zapisała się do Ruchu Palikota, a następnie stała się członkiem jego władz, byłoby niezgodne z jej sumieniem i przekonaniami, gdyż szef wspomnianej partii "ostentacyjnie wyrażał pogardę dla ofiar katastrofy smoleńskiej".

Zgodnie z wynikami sondażu exit poll, 7,1 proc. wyborców PiS oddało swój głos na Miszalskiego. Mógł być to efekt apelu Wassermann, który przy przewadze 51,04 proc. przeciwko 48,96 proc. miał bardzo istotne znaczenie. 

Jako że nie tylko lokalne, ale i centralne struktury partyjne nie chciały, by Krakowem rządziła PO, postępowanie posłanki wywołało prawdziwą burzę. Fakt jej przegranej w tak ważnym mieście planowano wykorzystać w kampanii wyborczej do europarlamentu.

W kuluarach pojawiają się sugestie, że Wassermann "sprzedała" własne ugrupowanie Miszalskiemu w imię niesprecyzowanych partykularnych interesów, a także iż, jako częsta bywalczyni gabinetu Majchrowskiego, liczyła na kontynuację jego polityki.

Na razie nie wiadomo, czy i jakie konsekwencje spotkają posłankę w związku z jej działaniem sprzecznym z linią PiS. Możliwe, iż grozi jej wydalenie z klubu parlamentarnego.