Santos okazał się największym cwaniakiem. "Szacun". Premia, o ...

14 wrz 2023
Santos

Trener z zagranicy miał wyrwać polską kadrę wielkiego świata. Spektakularne katastrofy Leo Beenhakkera, Paulo Sousy czy Fernando Santosa każdą postawić sobie pytanie nie o to, dlaczego zawiedli, ale czy w ogóle to jest kraj dla trenera z zagranicy - pisze Michał Kiedrowski ze Sport.pl.

Szacun dla Santosa. W kraju, w którym cwaniactwo wyniesione jest na piedestał, okazać się jeszcze większym cwaniakiem niż tubylcy, to naprawdę trzeba być kutym na cztery nogi.

Najśmieszniejsze było to, co przeczytałem już po zwolnieniu Portugalczyka. Że on chce dalej pracować z reprezentacją. O, święta naiwności! Naprawdę ktoś mógł wziąć jego słowa za dobrą monetę? Po tym wszystkim, co zrobił? Po tym, jak całym sobą pokazywał, że tak bardzo ma już tego wszystkiego dość. Że nie chce tu pracować. Przecież ta deklaracja: "ja to wszystko wyprostuję i wywalczę awans", to była strategia negocjacyjna, co słusznie zauważył w swoim tekście Kacper Sosnowski. 

To, co naprawdę powiedział Santos działaczom PZPN, trzeba czytać między wierszami, a brzmiało to mniej więcej tak: Róbcie, co chcecie. Ja mam ważny kontrakt i nie ma zamiaru z niego rezygnować. Możemy się męczyć do listopada. Ja z wami, a wy ze mną. Doskonale wiem, kto na tym więcej straci. Na pewno nie ja. 

I w ten sposób Portugalczyk wywalczył sobie tak sowitą premię za dobrowolne odejście, o której obie strony wolą milczeć. I tu też po szczegóły odsyłam do zalinkowanego wyżej tekstu Kacpra Sosnowskiego.

Santos pożegnał Polskę z wielką ulgą

Trzeba raczej wierzyć temu, co pisze się w Portugalii, że Santos pożegnał się z Polską z wielką ulgą, a całą winą za klęskę kadry obarcza PZPN. I taka narracja z pewnością przebije się do światowych mediów. Kto bowiem zarzuciłby mijanie się z prawdą wielkiemu trenerowi mistrzów Europy z 2016 r.?

Zatrudnienie Santosa zakończyło się katastrofą. Tak samo jak zatrudnienie Paulo Sousy. Leo Beenhakker też odchodził w niesławie po tym, jak w eliminacjach mundialu 2010 Polska zajęła piąte miejsce w grupie, wyprzedzając jedynie San Marino. I po tym wszystkim ja, który jak Mickiewicz za Litwą, przy każdej nowej nominacji selekcjonera kadry wzdychałem o trenera z zagranicy, stanowczo twierdzę teraz: to nie jest kraj dla trenera z zagranicy. 

Oczywiście zaraz ktoś mi powie: jak to nie jest kraj dla szkoleniowca z zagranicy, skoro w siatkówce się to tak świetnie sprawdziło, skoro w skokach narciarskich obcokrajowcy doprowadzili do sukcesów nie pojedynczych zawodników, ale całą drużynę? Otóż odpowiedź jest prosta: Polska piłkarska i Polska siatkarska to nie jest ten sam kraj. Tak samo ze skokami. Co więcej, te kraje leżą w całkiem innym rejonie świata. Polska siatkarska to centrum globu. Jeden z trzech, czterech krajów, które są przodującą siłą w tym sporcie i chodzi nie tylko o poziom sportowy, ale całą otoczkę: sponsorów, kibiców, marketing. Obcokrajowiec, który przejmuje Polską kadrę w skokach czy siatkówce ma poczucie, że wdrapał się na światowy top. Nie musiał ad hoc uczyć się trudnych polskich nazwisk, bo znał je wcześniej na pamięć. To tak jakby w piłce nożnej objął reprezentację Hiszpanii czy Włoch. Inny jest też charakter pracy. Trener w skokach pracuje z drużyną cały sezon non stop, trener siatkarski niemal pół sezonu. Selekcjoner piłkarski nie ma nawet ćwierci takiego komfortu.

Światowcy przybywają na prowincję i chcą zaprowadzić prawdziwą cywilizację

A jak przy tym wygląda piłkarska Polska? Głęboka prowincja z przyprawioną gębą. I każdy zagraniczny trener piłkarski, który tu przybywał, przybierał pozę kolonisty, który tubylców miał za zadanie doprowadzić do cywilizacji. A że kolonizowani są krnąbrni i twierdzą, że mają swoje wielkie tradycje i kulturę, to napięcia doprowadzają do erupcji. Przerabialiśmy to za Beenhakkera, przerabialiśmy za Sousy, a teraz Santos też dobitnie chciał nam pokazać, jak wiele nam brakuje, by traktować nas poważnie. Zbigniew Boniek aż tak się zagalopował, że powiedział, iż Santos traktował nas jako "podludzi, podnaród".

Nie przesadzałbym. Po prostu Santos zachowywał się tak jak światowiec przeniesiony na prowincję. Nie trzeba sięgać do jego przykładu. Każdy z nas może to zaobserwować w codziennym życiu, gdy Polak A wypowiada się o Polaku B. 

I tu jest ta obiektywna przyczyna, która zmusza mnie do twierdzenia, że to nie jest kraj dla szkoleniowca z zagranicy. Bo jak bierzemy trenera z zagranicy, to zatrudniamy światowca, a pracować musi na głębokiej prowincji. A piłka nożna na prowincji wygląda zupełnie inaczej niż w metropolii. Na przykład lipiec nie jest czasem na wakacje, bo wtedy najlepsze polskie drużyny grają najważniejsze mecze całym sezonie - startują w eliminacjach pucharów. Kandydatów do kadry nie ogląda się w Lidze Mistrzów, ale w meczach z Puszczą Niepołomice i Radomiakiem. Talenty, które przebojem już wchodziły do reprezentacji, nagle wyjeżdżają za granicę i tam grzeją ławę. Bo podstawowym celem zawodowego piłkarza w Polsce nie jest mistrzostwo ojczystego kraju czy wywalczenie miejsca w reprezentacji. Nie jest nim rozwój talentu, ale wyjazd zagraniczny. Jego menedżerowie zazwyczaj chwytają pierwszą nadarzająca się okazję, byle tylko opchnąć podopiecznego i zainkasować prowizję.

PZPN nie stać na trenera, który byłby w stanie z tym się zmierzyć

I trudno mieć pretensje, taki to już los prowincji. Wysyła do metropolii swoje surowce za grosze. A jeszcze pogoda jesienią i zimą jest fatalna. I przez pół roku wieczór robi się tuż po południu. Kto nie jest stąd, będzie miał trudno, by zaakceptować te nieprzystające do wielkiego świata ograniczenia. 

Oczywiście to konstatacja smutna. Bo trener z zagranicy w domyśle miałby nas z tej polskiej prowincji wyrwać. Tyle tylko, że musiałby być to trener pokorny, by zaakceptować prowincjonalne ograniczenia; cierpliwy, by te ograniczenia znosić; pracowity, by mimo tych ograniczeń budować; elastyczny, żeby do ograniczeń się dostosować; przebojowy, aby wszystkie te ograniczenia w końcu przezwyciężyć. Nawet gdyby taki trener istniał na świecie, to Polskiego Związku Piłki Nożnej nie byłoby na niego stać.

Pozostaje nam nieefektywna i nieefektowna praca organiczna pełna zmarnowanych talentów i trenerów, których podstawową wadą jest fakt, że są z Polski. Choć może trafi się nowy Kazimierz Górski, może jakiś światowy gamechanger wyrwie nas z prowincjonalnego położenia.

Czytaj dalej
Podobne wiadomości